🔞 Rozdział 4: A dusza ma spłynęła krwią w czarę z czystego złota 🔞

42 4 30
                                    

Adrian Raskolnikow Company, Honeymoon Street




Mój świat jest pozbawiony koloru. Pachnie miętowymi perfumami i papierosami, ledwo przebijającymi się przez zapach krwi. Dym unosi się ponad mną a ja tylko kopię nogą z obrzydzeniem kolejne truchło. Chowam pistolet do kabury.

Śmierdzi trupem. Wszędzie. Ale niesamowicie wielbię ten zapach. Zagłusza myśli, wyrzuty sumienia a przede wszystkim... tą wszechogarniającą żałość. Obłudę.
Świat się zmienił a wraz z nim ja. Pistolet to tylko zmyłka. W zasadzie, lubię patrzeć jak ktoś sam z siebie wiesza się na moich oczach. Ewentualnie, gdy mi się nudzi, łamię tej osobie kark. Mam poddanych. Służące mi do śmierci pionki. Jestem spokojny a oni drżą.

Podchodzi do mnie służący. Lubię go nazywać niewolnikiem w zasadzie. Zabiera ode mnie przesiąknięte krwią rękawiczki. Myję dłonie w złotej misie wypełnionej wodą. Niczym Poncjusz Piłat.

— Teraz już rozumiecie swoje położenie — kwituję zwięźle, nalewając sobie whisky, po czym dodaję — Cały czas byłem dla was zbyt łagodny. Nawet za rządów ojca.

— Ale p-proszę pana... zrobiliśmy wszystko o co pan pro...

— ZAMILCZ — warczę, uderzając pięścią w stół.

Mój poddany wzdryga się a na hebanowym stoliku pozostaje widoczna rysa. Podchodzę do tego śmiecia, po czym uderzam go w twarz. Odrzuca go siła mojego ciosu. Następne trafiam kolanem prosto w jego brzuch a ten zgina się w pół, aż ostatecznie, upada na kolana.

— Właśnie tak. Tutaj jest twoje miejsce — oznajmiam, otrzepując dłoń w krwi — Rzygać mi się chce, gdy tak na was wszystkich patrzę. Powtórz treść swojego zadania — dodaję, neurotycznie myjąc ręce z krwi.

— M-mieliśmy go znaleźć...

— I co? Znaleźliście?? — cedzę przez zęby.

— Szefie, to nie jego wina! — odzywa się ktoś wreszcie — Tak. Doskonale wiemy, że możesz każdego z nas wybić. Ostatecznie, nie chciałeś nigdy do nas dołączyć.

— Głupcze...

I to jest ten moment, w którym numer 025 w końcu zrozumie jak smakuje kara za nieposłuszeństwo.

— Zabiję twojego ojca. Żonę. Matkę. I dziecko. Będziesz przyglądał się jak błagają o litość. A potem wyceluję kulkę i w twój łeb — mówię, drżącą dłonią kierując spust do jego czoła.

— To tylko ojciec jakiegoś typa z FBI, szefie. O co tyle nerwów? W sumie, byłoby dobrze, gdybyśmy się go pozbyli...

Ktoś właśnie przekroczył granicę. Podchodzę w stronę tej osoby. Momentalnie dostrzegam błysk przerażenia w ciemnych oczach.

— Nie, błagam! Proszę! — łka o litość, padając przede mną na kolana — Ja... to tylko fakty, szefie! Błagam, proszę mnie nie zabijać!

Huk.

Kolejny pionek odchodzi w przeciągu paru sekund. Ostatecznie siadam ponownie na skórzanym fotelu, niczym na tronie. Stykam ze sobą dłonie opuszkami palców.

— To była moja własna wola, by pociągnąć dalej ten szemrany interes. A jednak mieliśmy jakieś zasady, drodzy panowie — mówię opanowanym tonem.

— Owszem, ale gdybyśmy nie zagrozili Nathanowi Bailey'mu, to byłyby nici z posiadania jego dzieciaka po naszej stronie — oznajmia moja prawa ręka — A wiadomo, to geniusz i jedyny człowiek, który czegokolwiek by się u pana podjął.

Druga PostaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz