Prolog

9 2 1
                                    

Zimne powietrze odbijało się od granitowych ścian wieżowca. 

O tamtym wieczorze z pewnością można było powiedzieć wiele, ale nie dało się jednak zaprzeczyć temu, że panująca wówczas pogoda, przyprawiła wszystkich o niemałe zdziwienie. W ubiegłych miesiącach mieszkańcy miasteczka rozpieszczani byli ciepłymi promieniami słońca oraz niebiańskimi łzami, które przybywały na ziemię w postaci niedostrzegalnych dla oka kropel. Temperatura była wysoka, ale nie zbyt wysoka, ciśnienie niskie, ale nie zbyt niskie. Ustały również wszelkie ulewy i upały, dzięki czemu udało się uniknąć powracającej co roku klęski nieurodzaju. Plony rodziły obficie, nie oszczędzając zarówno na kwiatach jak i na owocach. Kobiałki wypełnione malinami oraz truskawkami składowano w głębokich przyczepach, a kosze wczesnych jabłek ustawiano w rzędach, które tworzyły aleje podobne do tych, pochodzących z legend lub baśni. Każdy kolejny dzień przynosił niezliczone powody do pracy, noc natomiast odpoczynek zmęczonemu ciału i duszy. Beztroska ta trwała długo i pozornie nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek miała się zakończyć. Powszechnie uznano więc, że jesień najwyraźniej zapomniała nadejść, pozostając tym samym w bezpiecznych objęciach szlachetnego słońca. Tak mijały dni, miesiące i lata, podczas których radośni mieszkańcy myśleli, że udało im się oszukać starą Demeter. 

Gdyby tylko wiedzieli jak bardzo się mylili. 

 Jedyną osobą, która nie zaufała błogiej i jakże złudnej porze, była kobieta o długich, niezwykle pięknych włosach. Od początku miała wątpliwości do łaskawości nieba, ale ostatecznie utwierdziły ją w tym dziwne, często przeszywające jej ciało bóle, które pojawiały się zawsze, gdy wkrótce miało nastąpić coś złego. Odwiedzała więc uczonych, starszyznę i astrologów, informując ich o sygnałach, które (jak twierdziła) dostawała od samej Ziemi. Udało jej się nawet spotkać z królem, co stanowiło niemałą trudność, ponieważ władca bardzo rzadko opuszczał swoją komnatę. Niestety mimo poparcia mędrców, elity i ich przywódca (sam król w rzeczy samej) kategorycznie zabronili jej chociażby wspominać o tej sprawie. Ich zdaniem kobieta chciała wpłynąć na ich dalekie plany, które według niej, miały szkodzić interesowi miasta. Doskonale jednak zdawali sobie sprawę, że owa kobieta nie boi się ich wpływów i jeśli uważa to za konieczne, zawsze postawi na swoim. Toteż postanowili wymyślić uderzyć nie w nią, a w jedynego człowieka, dla którego bezpieczeństwa gotowa była wypełnić wszystkie rozkazy. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę.

Jakież jednak było ich zdziwienie, kiedy pewnego dnia zamiast słońca, na horyzoncie pojawiły się chmury tak ciężkie i ciemne, że przykryły całe niebo. Temperatura spadała w zastraszającym tempie, wzburzony wiatr łamał konary drzew, a krople deszczu nasilały się coraz gwałtowniej. Mieszkańcy wiedzieli, że to Demeter dała o sobie znać, ukazując się w postaci tamtego wieczoru. Zła, rozgoryczona i pełna żalu. Zupełnie jak wtedy, gdy porwano Korę, zamierzała wyplenić wadzące jej ziarna granatu. 

Grupa ludzi w pośpiechu opuściła budynek. 

Silny, lodowaty wiatr rozwiewał im starannie ułożone włosy, zrzucał nakrycia głowy i zmuszał do zasłonięcia twarzy grubymi, materiałowymi chustami. Lodowaty oddech nieba zostawiał bolesne pocałunki na ich ciałach, które mimowolnie się wzdrygały. Migoczące gwiazdy zajmowały swoje miejsca na granatowym niebie, a zmęczone słońce kłaniało się przed majestatycznym księżycem. Ciemność rozrastała się coraz bardziej i bardziej, pochłaniając kolejno opustoszałe dzielnice. Latarnie zaczęły gasnąć, a radośnie tańczące chwilę wcześniej iskry, w pośpiechu opuszczały mury kominków. Ludzie rozbiegali się w różne strony i zamykali się w swoich domach, mając nadzieję, że uda im się przetrwać to, co miało zaraz nastąpić. Mianowicie, wedle przepowiedni nadchodziła ulewa tak wielka, że nic ani nikt nie będzie w stanie jej powstrzymać. Mówiono, że burza ta pożre wszystko od drzew, domów, wieżowców i kaplic, aż po same sklepienie niebieskie. Gromy rzucane przez samego Gromowładnego będą z hukiem uderzać o Ziemię, aż nie rozsypie się ona miliony malutkich części, które rozwścieczony wicher zabierze daleko poza galaktykę. Masakra tocząca się dniami i nocami, mogła zakończyć się jedynie odnalezieniem kolorowego kwiatu wśród plonu jego szarych braci. Diamentu wśród kamieni. Złota wśród metalu. Zadanie to jednak nie należało do łatwych, ponieważ kwiat ten pozornie nie różnił się niczym do pozostałych. Bijące od niego piękno, ujrzeć można było jedynie, gdy poznało się jego serce. Serce siejące strach wśród ciemności. Waleczne, szlachetne i w przyszłości silne na tyle, aby ją pokonać. Do tego zło nie mogło dopuścić.

Dziedzictwo umarłych - Tajemnica drugiego dnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz