Zatańcz ze mną w płomieniach

40 11 4
                                    

Przez gęsty, bujny las hulał zimny wiatr. Jego porywista siła kładła po sobie drzewa, szeleściła liśćmi jak bezwartościowymi skrawkami papieru, a pnie niemalże zginała w pół. Przedzierając się pomiędzy dębami, brzozami oraz klonami wydawała przerażające odgłosy, przypominające wycie wilków lub agoniczne krzyki konającej w mękach kobiety. Najmniejszy ruch, szelest, złamana gałązka, wszystko to przyprawiało o gęsią skórkę. Mogłoby się wydawać, że każdy, kto tej nocy zamierzał przejść przez knieję, z pewnością nie udałby się do niej w pojedynkę. Na taki czyn zdobyłby się tylko niezwykłe głupi lub niezwykle odważny człowiek.

A konieczność do zapuszczenia się w mroczną gęstwinę była nad wyraz istotna.

Właśnie dziś, w tą wietrzną, chłodną, październikową noc, gdy księżyc chował się za osnową ciężkich chmur, nadchodziła ważna dla każdego, wierzącego człowieka uroczystość święta zmarłych. Bez względu na przeciwności natury czy własne lęki, musiał udać się on do lasu, by przez skrytą w nim drogę dojść do niewielkiego cmentarza, gdzie wspólnie z utraconymi członkami rodziny zasiadał do stołu i „spożywał" wspólny posiłek.

Dlatego też dziś, pomimo usilnych starań natury, las nie wydawał się aż tak przerażającym miejscem, kiedy równym rzędem kroczyła przez niego liczna grupa ludzi, a każdy jej członek trzymał w jednej ręce tobołek z jedzeniem, w drugiej zaś lampę oświetlającą drogę. Z daleka wyglądało to nad wyraz tajemniczo, ale też i pięknie. Oto korowód złotych świateł przemierzał mroczną puszczę, by następnie zasiąść na jednym cmentarzu i uczynić to pozornie ponure miejsce jednym z najwspanialszych i najżywszych, jakie tylko mogą istnieć.

Najlepszy widok na tych ludzi miał człowiek, którego dom stał w bliskiej odległości od kniei, opodal ogołoconych już z kwiatów wrzosowisk. On najlepiej wiedział, że w lesie nie spotka się żadnego wilka, a tym bardziej zjawy, wrzeszczącej wniebogłosy z bólu. Znał go od najmłodszych lat; każdy najmniejszy zakątek, który widział zarówno w dzień, jak i w nocy. Bywało, że przebywał w nim nawet i tydzień, lecz absolutnie nigdy nie dane było mu stanąć twarzą w twarz ze zmorami, które rodziła ludzka fantazja wraz z siłami natury.

Mężczyzna właśnie szykował się do wyjścia. Na czystą, lnianą koszulę nałożył skórzaną kurtę, przetartą już dość mocno na rękawach i plecach. Dosięgnął stojącej pod ścianą drewnianej laski, na której oparł lewą część ciała. Dla jego nogi stanowiło to zbyt duży wysiłek.

Zerknął przez okno na prześwitujące w mrokach lasu płomienie z lamp, po czym westchnął głośno, jakby zrzucał z bark ogromny ciężar.

Nie lubił chodzić na cmentarz, bez różnicy czy był to dzień powszedni, czy święto. Nie lubił chodzić nigdzie, gdzie przebywało zbyt wiele ludzi. Stronił od nich, choć oni nie widzieli w nim nikogo nadzwyczajnego.

Ktoś zapukał do jego drzwi. Mężczyzna gwałtownie zwrócił głowę w kierunku wyjścia, mrużąc oczy z wyraźną ostrożnością. Rzadko miewał gości, a jeżeli już, były to dzieci, które prosiły o nową rzeźbę z drewna.

Niemożliwym było jednak, aby dzisiejszej nocy jakakolwiek pociecha zajrzała do jego chaty. Malce z pobliskiej wioski nie opuszczały jej ogrodzeń po zmroku, tym bardziej nie zrobiłyby tego w święto zmarłych, gdy wraz z rodzicami szły na ucztę.

Pukanie powtórzyło się. Mężczyzna podszedł koślawym krokiem do drzwi, powolnym ruchem łapiąc za klamkę. Zawiasy głośno zaskrzypiały, gdy człowiek pociągnął je w swoją stronę.

Przed domem stała zakapturzona postać, której poły ciemnego płaszcza bezczelnie zrywał z ciała wiatr. Szarobure futro na jej ramionach układało się w nienaturalnym chaosie, smagając twarz i raz po raz obnażając ponętne, kobiece kształty.

Zatańcz ze mną w płomieniach || ONE-SHOT [✔]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz