Szedłem przez miasto. Prawdę mówiąc nie wiem, dlaczego. Po prostu wiedziałem, że właśnie to powinienem robić - podążać w ciszy za idącym przede mną odzianym w czerwony płaszcz mężczyzną. Dookoła nas fruwały zmory wszelkiego rodzaju. Były wszechobecne. Widziałem wśród nich wielogłowe poczwary, anioły z wampirzymi kłami odziane w poplamione krwią szmaty i nieco bardziej tradycyjne latające prześcieradła z czarnymi oczodołami. W pewnym momencie mignęła mi nawet przed nosem wiewiórka zombie. Co jakiś czas duchy patrzyły na mnie oczami pełnymi nienawiści, ale nie atakowały. Odniosłem wrażenie, że boją się mojego przewodnika, dlatego udawało mi się zachować spokój.
Nagle zatrzymaliśmy się przed jakimś domem. Mój towarzysz odwrócił się i kiwnął na mnie, wyraźnie sygnalizując, że za chwilę wejdziemy do budynku. Zauważyłem, że płaszcz spina mu sześciokątna broszka wysadzana rubinami.
- To tutaj? - zapytałem się.
Mężczyzna bez słowa otworzył drzwi i wszedł do środka. Ja potulnie pospieszyłem za nim, pogoniony warknięciami otaczających mnie zjaw.
Gdy go znalazłem, stał obok obcej mi nastolatki. Siedziała na łóżku. Była pochłonięta lekturą jakiejś powieści. Zaniepokojona czymś podniosła głowę, ale zdawała się nie zauważać ani mnie, ani mężczyzny, ani kotłujących się w pokoju upiorów. Wróciła do książki. Zajrzałem jej przez ramię, żeby sprawdzić, czym jest tak zafascynowana. Zdążyłem przeczytać tylko kilka zdań
Już dawno nastał wieczór, chłodny mimo lata – a ulice, chodniki i ogródki nadal były opustoszałe. Kiedy znów mym oczom ukazał się Dom, poddałem się. Byłem głodny, zziębnięty i wycieńczony. Zapukałem do drzwi.
zanim silne ramię mojego przewodnika szarpnęło mnie w tył. Spojrzałem na niego. Ten machnął parę razy rękami w przedziwny sposób. Spod jego płaszcza zaczęła się sączyć intensywnie czerwona mgła. Po chwili uniosła się nad głowę znajdującej się na posłaniu dziewczyny i uformowała tam niewielki heksagon. Krążące wokół nas widziadła zasyczały triumfalnie.
Panna podniosła wzrok ku figurze. Gdy tylko intensywna barwa wielokąta odbiła się w jej tęczówkach, oczy młodej kobiety zaszły mgłą, by ułamek sekundy później wypełnić się czerwienią. Mary szybujące po pomieszczeniu rozpoczęły skomplikowany taniec pełen grymasów i jazgotliwych odgłosów. Dziewczę rozejrzało się. Wyglądała, jakby nareszcie dostrzegła, że nie jest sama. Wyraz jej twarzy wyrażał bezgraniczne przerażenie. Starała się za wszelką cenę odsunąć od wirujących postaci. Wyciągnęła też z kieszeni telefon i próbowała wystukać jakiś numer. Za bardzo jej się trzęsły ręce, nie dała rady. Krzycząc panicznie przedarła się przez duchy, ale wydaje mi się, że widok kolejnych zmór będących w korytarzu jej nie przypadł do gustu. Drąc się jak opętana wbiegła po schodach na piętro, potem na kolejne, następne, aż w końcu wybiegła na odsłonięty taras. Popędziłem za nią, zostawiając towarzysza w pokoju. Gdy dotarłem na dach, dziewczyna, usiłując odpędzić od siebie doskakujące do niej upiory, niepokojąco zbliżała się do jego krawędzi. Rzuciłem się w jej kierunku. Zanim zdążyłem dobiec do dziewczyny, zrobiła krok za daleko. Wciąż wymachując rękami zaczęła spadać. Czas zwolnił.
Zerknąłem na powiewające za nią chaotycznie włosy. Od ziemi dzieliły ją trzy piętra.
Skierowałem wzrok na usta rozwarte w niemym okrzyku. Do powierzchni gruntu brakowało jej dwóch pięter.
Zwróciłem uwagę na jej drobne zaciśnięte dłonie. Jeszcze jedno piętro i będzie po wszystkim.
Popatrzyłem w pokryte rubinowym nalotem oczy.
Nagle obudziłem się i usiadłem gwałtownie.
Odetchnąłem z ulgą.
- To był tylko sen - wyszeptałem sam do siebie - To był tylko zły sen! - powtórzyłem pełen ulgi.
Położyłem się uspokojony i spojrzałem w sufit.
Nade mną wisiał w powietrzu niewyraźny czerwony sześciokąt, jakby zrobiony z dymu.

YOU ARE READING
Rubinowy sześciokąt
TerrorSzedłem przez miasto, podążając za tajemniczym mężczyzną. Wokoło nas widziałem wszelkiego rodzaju zjawy. Weszliśmy do jakiegoś mieszkania. Gdy uświadomiłem sobie, co się za moment stanie, było już za późno