Rozpoczął się kolejny poranek. Jesienne słońce delikatnie wynurzyło się zza horyzontu, pokrywając całe niebo pomarańczową powłoką. Ogniste promienie, niczym rój wściekłych pszczół, wdzierały się przez odsłonięte okno starego pokoju, by w końcu wylądować na powiekach Arthura. Gdy zaczął odczuwać bolesne pieczenie, ten niezdarnie obrócił się na drugi bok, gubiąc się we własnej pościeli. Westchnął głęboko, nie potrafił zliczyć, który to już dzień budzi się tak, jak gwiazdy mu wskażą. Od dawna myślał nad zakupem budzika, niewątpliwie pomógłby mu on ustabilizować jego wiecznie przestawiony przez niejasną przeszłość zegar biologiczny. Westchnął ponownie, po czym wstał z łóżka, które pod jego ciężarem wydało z siebie nieznośny zgrzyt. Udał się w kierunku kuchni. Przechodząc przez próg swojego pokoju, rozejrzał się po kątach niewielkiego mieszkania, którego pełną okazałość podziwiać było można zawsze z tego miejsca. Przystanął na chwilę, by swój wzrok skierować w kierunku ściany. Nostalgicznym spojrzeniem błądził po plamie, którą sam stworzył, próbując w niesforny sposób zetrzeć rozlaną przez chwilę nieuwagi kawę z tapet. Swoją pamięcią wrócił do dnia jej powstania, jeszcze za czasów młodości. Pamiętał, że miał wtedy straszne zawroty głowy, spowodowane nadmierną ilością treningów lotniczych. Potrzebował skupienia oraz przywrócenia umysłu do normalności, ratunku dla swojego fizycznego samopoczucia, którego jedynego źródła szukał w kawie- W tym miejscu jego pamięć urwała się, a głowę spowił przeszywający ból. Wspomnienia z tamtych czasów przypominały Arthurowi film, który został nakręcony na taśmie, lecz nie całej, krótkim fragmencie, zupełnie jakby nic, co było kręcone bez taśmy, nigdy nie miało znaczenia. Przetarł swoje niewyraźne oczy, odpędzając stare obrazy z powrotem w głąb swojego umysłu, skąd te się pojawiły. Podszedł do kuchennego blatu i sięgnął ręką w kierunku ekspresu do kawy. Spoglądając na czarny strumień, powoli wypełniający ulubiony kubek z nadszczerbionym uchem, wymamrotał kilka słów, których znaczenia sam nie rozumiał. Wraz z zaczerpnięciem pierwszego łyku napoju, zwanego przez lotnika eliksirem życia, oczy Arthura nabrały koloru, sylwetka wyprostowała się, a oddech wyrównał. Za czasów gdy uczęszczał do szkoły lotniczej, moment zasmakowania kawy porównywał do reinkarnacji, czegoś... zupełnie obcego. Zupełnie jakby żyjąc ze skorupą żółwia na plecach, zawsze tuż obok wszystkiego, co niezbędne, pewnego dnia obudzić się ze skrzydłami orła, oderwać się od ziemi, swojego ciepłego miejsca i zwiedzić nieznane dotąd zakamarki zarówno swojego ciała, jak i umysłu. Po raz kolejny wrócił wspomnieniami do dawnych czasów. Przypomniał sobie, jak instruktor przy przepisywaniu jego nazwiska zrobił literówkę, która w późniejszym czasie stała się swego rodzaju drugim imieniem przyszłego pilota. Arhir (z greckiego- sztuka), gdyż tak nazywali go rówieśnicy, ze względu na niespotykane jak dotąd umiejętności, szybował po niebie, nie zważając na podziwiających go przyjaciół, krytykujących go "nowomodnych" konserwatystów czy ryzykiem, którego podejmował się z dnia na dzień. Oczyścił język z posmaku śniadania zjedzonego w pośpiechu. Nie myślał o tym, co działo się przed wejściem na pokład Iskierki. Opróżnił umysł ze słów instruktora czy okrzyków pełnych dobrej passy klasowych kumpli. Nie myślał o trasie, jaką miał do pokonania ani o ilości paliwa w baku. Nie zastanawiał się, co go spotka po wylądowaniu, jakie zrobi sobą wrażenie, kiedy dumnym krokiem w końcu uda się w kierunku toalety. Nie pozwalał powstać myślom o wódce, którą będzie wieczorem wraz z przyjaciółmi zagryzał korniszonami. Żył w tej jednej chwili, tej jednej sekundzie, która zaczęła się jeszcze, zanim minęła poprzednia. Czuł się wolny, gdy widział, jak brelok z orlimi skrzydłami kołysze się coraz bardziej wraz z kolejnymi wykonywanymi manewrami. Unosząc się wysoko nad ziemią, czuł się jak ryba w wodzie, do momentu gdy nie zaczynał tonąć... Arthur wyrwał się z tego wspomnienia, wracając do swojej kuchni, szarej i pustej, z wiecznie cieknącymi rurami, pod którymi stawia coraz to większe wiadra, jednocześnie pukając się kluczem francuskim po skroni. Opuścił kuchnię, po czym, dopijając ostatni łyk kawy, usiadł na nowym fotelu.
CZYTASZ
Pod Wiatr
Short StoryZnalazłem to w odmętach swoich szablonów. Nie mam pojęcia, dokąd chciałem to zaprowadzić. W sumie to w ogóle nie pamiętam, w jaki sposób ten skrawek digitalnego tekstu otrzymał życie. Jednak tym bardziej niewiele zdziałam, a obecna wersja ma w sobie...