Dying light

3 0 0
                                    

\1\

10.05.2014

Nikt nie wiedział, jak miałaby wyglądać apokalipsa. Kojarzono ją bynajmniej z nadprzyrodzoną ingerencją natury, mocarnego uderzenia meteorytu w ziemię, co nigdy z resztą jeszcze nie miało miejsca. Naukowcy straszyli ludzi niejednokrotnie meteorytem, który miałby lecieć z niewyobrażalną, zabójczą prędkością. O końcu świata świadczyły także znacznie inne wizje apokaliptyczne, takie jak przypowiednie. Kiedy moi rodzice odczytywali je, co właściwie miałoby nas pogrążyć - właściwie: taniec żywiołów na ziemi, zamiana ludzi w potwory i Bóg wie, jakie kataklizmy dla sądu Ostatecznego zaplanował. W dużej mierze część tych wszystkich wizji dramatycznej i jakże przerażającej przyszłości, jaka miała dotknąć ludzkość dotyczyła jakiejś pandemii, choroby, jednak nikt nie wiedział, cóż to miałaby być za choroba i co to może oznaczać. Kwestia ta wzbudza wiele kontrowersji, zwłaszcza u niewierców. Nikt jednak ich nie dyskryminował, gdyż potrafili uspokoić zaniepokojonych mieszkańców, poruszonych faktem, że przepowiednia miała się wypełnić w dniu dziesiątego maja dwa tysiące czternastego roku. Uspokajali wszystkich, twierdząc, że przecież żadna tragedia ich nie spotka, gdyż Boga po prostu nie ma. Nie umieli jednak wyjaśnić, co innego mogłoby zainicjować zgubny los ludzi. Społeczeństwo było bynajmniej tak już podzielone między warstwy społeczne, że zapowiadało się na kolejną wojnę, a granice między ludźmi były niemal tak wysokie jak siatka oddzielająca zombie od zwykłych ludzi, którą umocowuje policja zanim wybuchnie nowa zaraza będąca zagrożeniem dla ludzkości. Z początku, gdy się dowiedziano o nowym zagrożeniu chorobą, kontrolowano każde takie dziwne objawy. Wzbudziło we mnie to liczne refleksje, np. Darzyłam nienawiścią chłopaka, który zaprosił inną dziewczynę, ponieważ się mu nie podobałam. W teraźniejszości przerażał mnie nieunikniony fakt, że on, który zawsze dbał o swój, to równie dobrze mógłby stać się chodzącym koszmarem z horrorów. Wszystkie dotychczasowe problemy stały się mniej ważne i nad nimi wszystkimi powstał jeden, a czarny scenariusz tej apokalipsy obrazował się naprawdę makabrycznym widokiem pustych ulic, chodników, które zwykle były przepełnione ludźmi od świtu do późnego zmierzchu, sklepów, których wnętrza świeciły pustką i zdążył się już tam na gromadzić kurz i brud oraz po kątach zaczęły być widzialne gęste pajęczyny, lecz jednak nie było to już to samo miasto, po którym istnieniu widać tylko z daleka w centrum mieszczącą się wieżę zegarową od której tarczy odbija się zachodzące słońce. Zamiast mając nadzieję na lepsze jutro, ono było jeszcze gorsze. Modliłam się do Boga, aby był tak litościwy i obrócił te wszystkie wizje w absurdalne plotki. Co gorsza nadchodząca pandemia nie była niczyim wymysłem. Na początku dopełniającej się nie pamiętnej jeszcze w historii narodu inwazji rząd kraju starał się monitorować cały przebieg sytuacji. Nikt jednak, nawet z licznych lekarzy na całym świecie nie był pewien kto i kiedy zacznie rozsiewać zarazę. Z każdym dniem moi rodzice obawiali się, co z tego wszystkiego wyniknie, jednak bądź co bądź ryzyko nie było jeszcze aż tak wielkie aby spokojnie nie wyjść z domu do pracy jak codziennie od paru lat. Pierwsze ognisko w naszym mieście zapoczątkowało się właśnie w jego zakładzie pracy. To właśnie mój ojciec wraz z innymi pracownikami tego dnia został uwięziony za stalową siatką, która znajdowała się przy komisariacie policji na samym końcu miasta. Początkowo raczej udawało się więzić każdy taki przypadek, lecz z czasem pandemia przybierała na sile. Prawdopodobnie około godziny 12 w południe współpracownik ojca poczuł lekkie, ale nasilające się swędzenie, po czym jego skóra stawała się niepokojąco biała, z ust zaczęła cieknąć krew, oczy nagle spłowiały - źrenice stały się jasnoszare, tęczowek w prawdzie wcale nie można było ustrzec, po czym wskoczył on na biurko, zrzucając wszystko co się na jego blacie znajdowało i począł się rozglądać, kogo najpierw ukąsić. Ciecz wypływająca z jego ust była zaraźliwa, iż bowiem ten, którego ugryzł już uczynił się takim samym dziwacznym stworzeniem jak on sam. Powstała nowa choroba czyniła zarażonego człowieka tym natręctwem niczym jadowitego pająka lub węża, którego wszyscy inni się wystrzegają. Ojciec od razu uświadomił sobie, że grozi mu niebezpieczeństwo i wdał się w ucieczkę. W owym czasie pół personelu już penetrowało korytarze biura kompletnie nieświadoma tego, że demolują własny zakład pracy. Wyglądali oni zupełnie jak gdyby byli zmartwychwstałymi zmarłymi. Natomiast ich spojrzenia same w sobie budziły grozę, iż ten schował się pod biurko. Nie wiedział, co robić; nie był w tym stopniu zbytnio przeszkolony, gdyż równie dobrze nigdy w życiu nie myślał, że właśnie tego dnia zmierzy się z czymś nadludzkim. Wśród wszczętego chaosu w całym lokalu w pewnym momencie ujrzał Amandę, która wcześniej z nim flirtowała, a teraz stoi przed nim niczym szkaradna mitologiczna bogini. Chwilę później szukając dłonią telefonu, aby wezwać służby i ochronę, gdyż w przy takim widoku jakiego był jedynym świadkiem nawet nie śmiał się wychylać znalazła go inna kreatura. Z paniki pisnął jak wystraszone dziecko na widok ducha i biegł przed siebie nie orientując się nawet gdzie, byleby uciekł przed rozgrywającym się na jego oczach horrorem. Na parę minut udało mu się zatrzasnąć w kabinie z telefonem i jakimś panelem sterującym. W obliczu paniki nerwowo wystukiwał 911, spostrzegając się, że niedługo zostanie zamieniony w taką też ohydną istotę, która wstała z grobu i chodziła po mieście jak lunatyk w nocy. Zapewne wampiry nie siałyby aż tyle paniki i spustoszenia, co nowy wirus określany nazwą S2E01. Zwykły zamek w tychże drzwiach nie ochraniał go zbyt długo - zdołał tylko dodzwonić się jeszcze do domu. Mówił panicznym i niewyraźnym głosem, z czego mama zdążyła jedynie zrozumieć, że zaraza się rozpoczyna. Nie tłumacząc, co usłyszała nawet widząc mój niepokojący wzrok, zgarnęła klucze do auta i prędko wybiegła bez słowa. Odważnie wbiegła po schodach i zastała nieprzytomnego już ojca. Prawdopodobnie pierwsza ofiara wirusa podczas ścigania go, przypadkowo ukąsiła najpierw szefa, a ten dopiero jego samego. Mama, szukając śladów, aby ustalić co mogło się stać ujrzała na jego prawej ręce odcisk zębów, dający dowód na to, że gdy oprzytomnieje, nie będzie już wcale człowiekiem. Była świadoma tego, że nie może się narażać ze względu na mnie, więc zostawiła go takiego jakim go zastała. Wróciła do domu przepełniona melancholią. Jej wyraz twarzy mówił wszystko; zwłaszcza to, że ojciec już tutaj nie wróci i że od dzisiaj swoje mieszkanie ma gdzie indziej. Ów bolesną stratę mama przepłakała, a ja udałam się na górę do swojego pokoju. Teraz wszystko sprowadza się jakby do autentycznych wydarzeń opisanych w innej książce, które rozgrywały się niespełna 4 lata temu. Opis morderstwa przez Jamesa swojej ukochanej, czego potem ogromnie żałował było zestawieniem obecnej sytuacji, w której się obecnie znalazłyśmy. Mimo faktów naukowych głęboko wierzyłam w to, że jego zainfekowanie wirusem kiedykolwiek przeminie. Westchnęłam ciężko i rozpłakałam się utwierdzona w swojej świetlanej nadziei przypominając sobie zamieszczony na końcu całej powieści "Ja zawsze wracam ~ William Afton". Dzień później ów zdarzenie obiegło cały świat, co przyprawiło wszystkich o trwogę. Liczne puste pokoje w naszym domu na nowo przypominały nam o tej przykrości, która wczoraj dotknęła naszą rodzinę. Transformacja w szkaradną kreaturę stanowiło doskonałe porównanie z tym, jakby ojciec zmarł i było to pewne, że w żadnym razie nie powróci już w te progi. Następnie utraciłam i matkę. która pojechała do pracy na nocną zmianę. Początkowo na jej stanowisku obcowali wyłącznie z Animatronikami i nie dopuszczalna była myśl wówczas o czymś innym. Konel, współpracownik mamy przeczuwał jeszcze jakieś inne potencjalne zagrożenie, którego ludzie zaczną się obawiać jeszcze bardziej niż tych robotów, jednak przez cały czas tłumił w sobie te skrajne odczucia. Przypuszczał, że jego przewidzenia będą wyglądały tak, jakby rzeczywiście znalazł się na skraju obłędu i psychozy w jednym. Nie sądził, że odnotowano już pierwsze zakażenia SE01 i jeszcze stwierdzone jest to, że po tej pierwszej fali tego wirusa nadejdzie w prawdzie taka sama choroba z indeksem SE02. Długo wstrzymywał się z owym pytaniem, obawiając się, że nazwą go szaleńcem jak jego ojca, który teraz siedzi w więzieniu, gdyż po dokonanym zabójstwie w Rosji zaczął widzieć inną wersję apokalipsy, wrzeszczał, że na niego spadła kara Boska.

Zabawa LucyferaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz