Część 2

156 10 5
                                    

Mimo że poranek był mroźny, przez noc nie spadł ani jeden płatek śniegu, ale przynajmniej świeciło od rana słońce. Z winy głębiącego się w jej wnętrzu stresu, Gioia wstała dosyć wcześnie. Nie traciła czasu i od razu zaczęła przygotowania do wyjścia, co było dobrym pomysłem, gdyż kiedy zostało jedynie 10 minut do przyjazdu Micka, nie mogła uspokoić drżenia rąk.

– Wszystko dobrze, kochanie? – tata Joy miał wejść po schodach na górę, ale zatrzymał się przy córce, która stała w bezruchu na środku przedpokoju.

– Tak, tylko... Wiesz, te studia. Jestem troszkę zmęczona. – odpowiedziała wymijająco. Część jej sumienia zaczęła się odzywać, jednak szybko je zagłuszyła. Zmęczenie nauką to nie było kłamstwo, tyle że nie o to teraz chodziło. Jej zegarek nagle zawibrował. – O, muszę iść.

– Kiedy będziesz?

– Nie wiem, za godzinę, półtorej? – rzuciła, próbując na szybko założyć beżowy płaszcz. – Jakby co to dzwoń, pa!

Wystrzeliła na ulicę trochę zbyt gwałtownie. Owszem, może i nie spadł śnieg, ale definitywnie chodniki były śliskie. Zbyt szybkie kroki dziewczyny mogły się skończyć tylko jednym: wkrótce jej stopy straciły stabilność, a ona sama długim wślizgiem pojechała wprost w ramiona czekającego przy drzwiach samochodu Micka.

– Dobrze, że jednak wyszedłem. – nie krył rozbawienia, pomagając dziewczynie ponownie odnaleźć stabilność. Dopiero po kilku sekundach Joy zorientowała się, że mimo że stoi już o własnych siłach, dalej kurczowo trzyma się przedramion chłopaka. Z trudem rozluźniła uchwyt.

– Cześć. I przepraszam. – nerwowo założyła za ucho kosmyk, który i tak od razu wrócił na jej twarz. Oboje weszli do samochodu, gdzie była już ustawiona nawigacja na parking najbliższy restauracji, do której zmierzali. Ponownie na początku jechali w ciszy, aż do momentu, gdy Gioia przypomniała sobie o pewnej wiadomości. – Rozmawiałam wczoraj z moją mamą o tobie. To znaczy nie że jakoś specjalnie o tobie, ale tak ogólnie o tym, co się wczoraj działo.

– Rozumiem. – zerknął na nią i dostrzegł jak się rumieni, próbując znaleźć słowa.

– W każdym razie, dziś rano mama wysłała mi nasze wspólne zdjęcie. W sensie nasze stare wspólne zdjęcie, nie ze wczoraj. Dio, zwykle nie mam takich problemów z komunikacją, przepraszam.

– Nie musisz mnie za wszystko przepraszać. – uśmiechnął się szerzej. – Masz to zdjęcie na telefonie?

– Tak, pokażę ci jak tylko będziemy na miejscu. – wreszcie wzięła porządny wdech i się w miarę uspokoiła. Po kilku minutach zostawili Mercedesa na parkingu i udali się na krótki spacer.

– Trochę tu ślisko. – zauważył Mick. – Może... chcesz się złapać?

– Nie, dziękuję, jakoś dam radę. – uniosła ramiona, żeby ogrzać policzki. Szybko jednak przemyślała swoje słowa. – Chociaż lepiej nie kusić losu, vero?

Vero. – przyznał, wyciągając rękę zgiętą w łokciu w jej stronę. Puścili się dopiero w drzwiach gwarne restauracji.

– Trochę tu tłoczno, ale mają przepyszne naleśniki, musisz spróbować. – mówiąc to pomachała do jednej z kelnerek, wyglądającej na ich rówieśnicę. Blondynka pokazała na Micka, po czym uniosła kciuk w górę, na co Joy przeciągnęła sobie palcem po szyi. Kelnerka niewerbalnie kazała im iść głębiej, aż doszli do ogrodzonej taśmą części. Brunetka otworzyła przejście, po czym zamknęła je za Schumacherem.

– Przepraszam za Liz, ona w przeciwieństwie do mnie nigdy nie gryzie się w język. – wymamrotał Gioia, ściągając płaszcz i wszystkie akcesoria. Mick przejął od niej ubranie, które powiesił na stojącym nieopodal wieszaku, po czym oboje usiedli przy stoliku. Jak na zawołanie, przyjaciółka dziewczyny pojawiła się niemal od razu.

Christmas Joy |F1|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz