Część 1

227 14 8
                                    

Samolot stojący na ośnieżonej płycie lotniska w Bolonii był już wystarczająco przepełniony po pierwszym autobusie ludzi, a jednak właśnie nadjeżdżał drugi. Mick wpatrywał się w niewyraźny obraz za niewielkim oknem, starając się ignorować włosko-angielskie kłótnie toczące się na wąskim przejściu. Jedna Brytyjka podniesionym głosem starała się wymusić na parze Włochów, nieznających jej języka, zmianę miejsca tak, żeby mogła siedzieć obok swojego męża. Z tyłu słyszał stopniowo zbliżające się narzekania pasażerów, zapewne znaczące, że ktoś się pomylił i mając miejsce w 5 rzędzie, wszedł tylnymi drzwiami. Dziecko zaczęło płakać, inne krzyczeć, jeszcze inne piszczeć. Drugi autobus powoli dołączał do chaosu.

– Przepraszam... – usłyszał na swojej wysokości, ale na wszelki wypadek wolał się nie odwracać. – Scusi signore, ma mi siedo qui.

Prego, prego. – mężczyzna siedzący w jego rzędzie od strony przejścia, nie bez chrząkania, zdołał wstać i wpuścił dziewczynę, która z nim rozmawiała. Schumacher poczuł jak siada obok niego i przypadkowo trąca go w łokieć. Nic na to nie powiedziała, więc postanowił to zignorować. Wreszcie, po dobrych dziesięciu lub piętnastu minutach, wszyscy pasażerowie zajęli swoje miejsca, dzięki czemu zapanował względny spokój (nie licząc dziecka, które nie przestało płakać).
Jego mózg nawet nie rejestrował stewardess prezentujących zasady bezpieczeństwa, które słyszał co tydzień; zamiast tego wolał jeszcze raz dokładnie przestudiować plan swojego krótkiego pobytu w Londynie. Jeszcze tego samego wieczora wyciągnąć z walizki wszystkie ubrania służbowe i wpakować zwykłe, zimowe, żeby nie zmarznąć w domu rodzinnym, następnego dnia, 22 grudnia, przejść się szybko po sklepach oraz ewentualnie coś dokupić, a potem w czwartek rano samolot do Szwajcarii. Jakby mu szybko poszło to mógłby jeszcze się spotkać z chłopakami, ale na to nie liczył - już i tak podróż do Maranello skutecznie wybiła go ze świątecznego rytmu.

– Kawa, herbata, kanapka? – zapytała wysoka stewardessa, stając przy nich ze swoim z trudem poruszającym się wózkiem. Zapewne miło się uśmiechała, ale nie sposób było to zobaczyć przez maseczkę.

– Ja poproszę kawę. – dziewczyna siedząca obok Micka poruszyła się gwałtownie, przez co chłopak mimowolnie na nią spojrzał. To znaczy chciał spojrzeć, ale jej kręcone, prawie czarne włosy zasłaniały całą twarz. W dodatku lekko pochylała się nad swoim plecakiem, w którym gorączkowo szukała portfela. Po kilku sekundach wyciągnęła go zdecydowanym szarpnięciem, czego ten nie wytrzymał i rozdarł się, wysypując wszystkie karty po dwóch pozostałych współpasażerach swojej właścicielki.

Scusami, oh dio... – szeptała ni do nich, ni do siebie, starając się wszystko pozbierać. Mick od razu rzucił się do pomocy, na szczęście było na tyle ciasno, że wszystko leżało w miarę na wierzchu. – Grazie. – nawet na niego nie spojrzała, czym jeszcze bardziej przykuła uwagę Niemca. Przyglądał się jej chwilkę nim doszło do niego, że zaczyna się ordynarnie gapić, dlatego szybko wrócił do podziwiania nocnych świateł nad Francją.

Reszta lotu minęła bez większych odchyłów od normy: płaczące dziecko znowu zaczęło swoje show przy lądowaniu, a gdzieś z przodu pasażerowie już zaczynali się kłócić kto bardziej musi wyjść jako pierwszy. Również na taki pomysł wpadła dziewczyna siedząca obok Micka, bo siedziała w kurtce oraz czapce odkąd samolot zaczął się obniżać. Gdy tylko maszyna się zatrzymała, ciemnowłosa wręcz wystrzeliła ze swojego siedzenia i pognała do przodu.
Mick natomiast wolał poczekać, żeby wyjść swobodnie. Wszystko do tego zmierzało i Schumacher już miał zarzucić swój plecak na ramię, gdy zauważył wewnątrz coś błyszczącego. Otworzył główną komorę, żeby mieć lepszy widok, dzięki czemu bez problemu wyciągnął ze środka metalowe złote kółko, jak do obroży psa. Musiał je trochę przetrzeć w palcach, żeby z jednej strony przeczytać prawdopodobnie imię (Fresco), a z drugiej napis „Gioia Connors" wraz z numerem telefonu. Nie potrzebował dużo czasu, żeby połączyć te kropki. Mając nadzieję, że dziewczyna jeszcze nie opuściła lotniska, wyciągnął telefon i wprowadził kilka cyfr. Pierwsze połączenie zostało odrzucone, natomiast następne, po długim czasie oczekiwania, nagrodzono odebraniem.

Christmas Joy |F1|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz