Chłopiec po chwili zamyślenia, kiedy zapatrzył się na płonący las, dostrzegł smugi świateł na niebie, które stopniowo zbliżając się, oświetlały coraz mocniej tę i tak już stosunkowo jasną noc. – O ja! – Przeciągnął młody chłopak sam do siebie. W jego głowie pojawiały się jeszcze bardziej wymyślne epitety, które jak na trzynastolatka przystało, nie mogłyby zostać wyemitowane w telewizji przed dwudziestą drugą. Wiatr zaczął przybierać na sile, podmuchy robiły się z każdą minutą coraz potężniejsze.
Zachowania zwierząt, które go minęły, nie dałoby się nazwać racjonalnymi, o ile w ogóle można stwierdzić, które z nich można tak nazwać, a które nie. To już inna kwestia. Wiktor na pewno o tym nie myślał. W jego głowie rodził się obraz apokalipsy, podczas której wszystko składa się w jeden wielki chaos. I gdyby świadkiem tych wydarzeń był nie tylko on, ale też ktokolwiek inny, to z pewnością razem stwierdziliby jednogłośnie to samo – to jakiś Armagedon. Pożar, który trawił coraz większe połacie lasu, stawał się potężniejszy z każdą minutą. Wiktor w tym momencie uświadomił sobie, że jednym z najlepszych pomysłów, na jakie mógł wpaść w tej chwili, byłoby zadzwonienie na straż pożarną. I kiedy był już gotowy poświęcić tak cenny widok, by zawrócić się na pięcie i pobiec w stronę domu, by skorzystać z telefonu i wezwać pomoc, nagle z płonącego lasu wydobył się dźwięk, który przypominał jakby lekki wybuch, ale o bardzo niskiej częstotliwości. Dźwięk tak niski, jakby zagrany na gitarze basowej. Jak na standardy Bylikowa, dźwięk był rodem z filmu science fiction. Chłopiec przerażony tak niskim i donośnym brzmieniem czegoś, czego na tamten moment nie był zupełnie w stanie sklasyfikować, szybko rzucił się w ucieczkę i schował za najbliższą kopą siana. Napływ adrenaliny, jaki wówczas zapewniły mu nadnercza, sprawił, że dla młodego chłopca na chwilę zatrzymał się czas. Czuł się jak w ujęciu filmowym, kiedy zwalnia się tempo, by zbudować napięcie. Wiktorowi wyostrzyły się zmysły. Czuł, że wszystkie informacje docierają do niego z opóźnieniem i zwielokrotnioną siłą. Widział tylko jak zwierzęta, którym natura dała trochę mniej wigoru i prędkości maksymalnej, pomału chowają się za wzgórzem. Jak mała sarna, której najprawdopodobniej pożar uszkodził nogę, koślawo dobiega do szczytu pagórka, po którym przebiega gminna droga. Tym razem sarence się poszczęściło i przebiegła przez drogę bezpiecznie. Tą drogą o tej porze w weekendy rzadko ktokolwiek przejeżdża. Świadomość tego potęgowała u Wiktora poczucie odosobnienia. Miał wrażenie, że to sen, że kawałki spalonego lasu, które wyrzucone w powietrze powoli opadają z nieba i osiadają się na głowie i ramionach chłopca to tylko bardzo realistyczny sen. Wiktor położył dłoń na trawie, na której odbijało się żółto-czerwone światło potężnego pożaru i zacisnął pięść, oplatając ją z całej siły. Poczuł to, przeszyła go świadomość, że to naprawdę się dzieje. Zmysł dotyku miał wyostrzony jak nigdy. Poczuł silniej niż kiedykolwiek wcześniej smród palonych drzew i zwierząt, którym nie udało się wydostać na czas. Chwilowo opadnięty z sił podniósł się z pozycji siedzącej i podpierając się rękami, wyjrzał zza kopy, by sprawdzić rozwój sytuacji. Czy pożar się dopala? Czy zobaczy jakiegoś człowieka, który przejmie obowiązek powiadomienia straży pożarnej? Czy może nagle z lasu wyskoczą kosmici, którzy go porwą i wytną mu wszystkie organy?
Pożar chwilowo przestał się rozprzestrzeniać, wiatr osłabł na korzyść pozostałej, nienaruszonej części lasu. Chłopiec rozejrzał się wokół siebie. W żadnym z domów nie paliło się światło. Wszyscy jakby ogłuchli i nie słyszeli tego, co słyszał on sam. Znowu wzmogło to u niego poczucie wyalienowania. W głowie pojawiło się pytanie – czemu jest świadkiem tego zupełnie sam? Gdzie się podziali wszyscy i czemu ma wrażenie, jakby w tym momencie na świecie był tylko on? Wiedział, że nie ma nawet zwierząt, które mogłyby mu dodać trochę otuchy. One już uciekły – może też powinienem uciec? – Zapytał sam siebie. Jedyna racjonalna odpowiedź automatycznie nadałaby temu pytaniu status pytania retorycznego. Ale chłopak ani na chwilę nie pomyślał o ucieczce jak o realnym wyjściu. Wiedział, że to się więcej nie powtórzy i nie ma zamiaru odpuścić tak wspaniałej okazji. Młodzieńcza ciekawość świata nie pozwoliłaby mu wypuścić tak ciekawej do opowiadania historii z rąk. Nagle w oddali chłopiec usłyszał dźwięk kolejnego wybuchu. Podbiegł nieco wyżej i wspiął się na górę sprasowanego siana. Chciał zobaczyć, gdzie i co tym razem wybuchło. Zobaczył jeszcze dwa inne pożary, które tak samo jak i ten oddalony od niego o 60 metrów, powstał w wyniku uderzenia meteorytu czegoś z nieba. – Będę miał co opowiadać – mruknął po raz trzeci sam do siebie. Może mówił sam do siebie, bo czuł potrzebę przeżywania tego wszystkiego z kimś innym? Kto by mu uwierzył? Gdyby miał tylko dowód... – Dowód! – krzyknął na głos i w tym samym momencie sięgnął ręką do kieszeni. W tym momencie uświadomił sobie, że mógł zadzwonić na straż pożarną już chwilę temu. Nagle poczuł nieprzyjemny impuls strachu, który towarzyszy każdemu w chwili uświadomienia sobie, że nie ma się telefonu przy sobie. Jego plan na udokumentowanie całej akcji legł więc w gruzach.
I wtedy znienacka rozbrzmiał ten sam dźwięk, który jeszcze wcześniej prawie sprawił, że jego biała bielizna przybrałaby bardziej żółte odcienie. Tym razem był znacznie głośniejszy. Dobiegł z samego środka palącego się lasu. Może niecałe sto metrów od niego. Nagle płomienie odsłoniły coś, co wyglądało na potężną kapsułę. Chłopiec wyostrzył wzrok i z jeszcze większym zaciekawieniem zatopił swoją uwagę w czymś, co wyglądało jak wspomniana kapsuła. Nagle zza niej wyłoniło się coś, co w zależności od interpretatora mogło wyglądać zarówno strasznie jak i pięknie. – O kurwa! Co to do... – wykrzyknął z niedowierzaniem. Szybko zakrył usta w przerażeniu, że to coś mogłoby go usłyszeć. Chłopcu brakowało wyobraźni, poczuł, że jego zasób słów okazuje się zbyt ubogi do opisania tego, co w tym momencie widział. Ubierając jednak to wszystko w łatwe i dostępne dla trzynastolatka słowa, Wiktor opisałby stworzenie mniej więcej tak: wygląda jak jeleń. Ale znacznie większy od tych, które wybiegły z lasu jeszcze jakieś 10 minut temu. Jest niebieskie, jego kontury są jednak białe. Całość wygląda, jakby ociekało białym dymem lub parą wodną, która spływając z samej góry, od potężnych rozwiniętych rogów przepływała po szyi, obijając się wzdłuż torsu, i dalej opadała po kończynach delikatnie rozbijając się o miejscami spaloną ściółkę. Zwierzę przypominające jelenia wyglądało nad wyraz dumnie. Prezentowało ogromną grację, jakiej mogliby pozazdrościć najlepsi reprezentanci musztry. Stało na silnych, długich nogach, głowę uniesioną miało nieco wyżej niż zwyczajne jelenie. Wyglądało zadziornie, ale wzbudzało ogromny respekt. Z jego nozdrzy wydobywała się para wodna, która wystrzeliwała z nich raz na parę sekund. Zwierzę przypominające jelenia obróciło wzrokiem dookoła siebie i ruszyło wartkim skokiem w dół lasu. Chłopiec dostrzegł, że to coś rzuca światło. Ono świeci – pomyślał. Wiktor śledził go wzrokiem tak długo, aż niebieskie stworzenie, które majestatycznie biegło w stronę miejsca drugiego wybuchu, oświetlając przy tym okolicę, w której się znajdowało, zniknęło za polaną.
– Co do... – Mruknął chłopiec, silnie wydychając powietrze przez usta. Napięcie w jego mięśniach powoli puszczało, kiedy tlący się w tle las powoli dogorywał.
Wiktor zszedł ze słomianych bali i po dotknięciu gruntu osunął się bezwładnie na ziemię, by zaczerpnąć chwili spokoju. Położył się więc na chwilę, ułożył delikatnie głowę na bruździe i wodząc wzrokiem po gwieździstym niebie, zaczął się zastanawiać.
– Czy ja naprawdę chcę być tym głupkiem, który zamiast jak najszybciej uciekać z takich miejsc jak to, wybiera szukanie problemów? – Zmarszczył brwi i po mniej niż sekundzie zastanowienia rzucił sam do siebie krótkim – Oh yeah!
YOU ARE READING
Wolared
Science FictionW piękną letnią noc polska wieś przeżywa horror, od którego losów będą zależeć losy całego świata.