Była spokojna bezwietrzna noc. Taka, o jakiej się marzy, by zawsze była. Niebo było pełne gwiazd, a użytki rolne olśniewały przestrzeń swoją bogatą paletą barw i struktur, które rozświetlał wielki księżyc. Dziś pełnia. W tę cichą noc wszystko było takie, jakie być powinno. W tle słychać było świerszcze, co jakiś czas niebo od południa rozświetlały błyskawice dalekiej burzy, a co dłuższą chwile dawały o sobie znać jelenie, sowy i inne nocne zwierzęta. Ta noc nie wyróżniała się niczym szczególnym, można by rzec, że dla mieszkańców Bylikowa była jak każda inna – cicha, spokojna i żywa. W powietrzu unosił się zapach skoszonych zbóż, momentami przebijały się dźwięki pracujących jeszcze kombajnów w ostatnich chwilach pracy na ten dzień. Mieszkańcy Bylikowa powoli kładli się spać, a światła w domach powoli gasły, jedna po drugiej. Zgasły i latarnie uliczne. Bylikowo poszło spać.
Była godzina pierwsza w nocy. Bylikowo było w stanie letargu, tylko w nielicznych domach okna oświetlały ekrany telewizorów. Cała wieś jakby ucichła, a z okolicznych lasów dobiegały już tylko kilkusekundowe pomruki sów. Jednym z mieszkańców tej stuosobowej wsi, który jeszcze nie zasnął, był Wiktor, trzynastoletni chłopiec. Z wyglądu typowy Wschodnioeuropejczyk. Brązowe oczy, blond włosy, średni wzrost i chuderlawa postura, a to wszystko zwieńczone bladą jak ściana skórą. Młody chłopiec oglądał netfliksa, kiedy nagle niebo rozbłysnęło niebieskim światłem, które pochłonęło całą wieś. Gdzieś na dużej wysokości, daleko nad głowami mieszkańców Bylikowa wydobył się stłumiony dźwięk kilku eksplozji, które z kilkunastosekundowym opóźnieniem dotarły do uszu chłopca. Wiktor prędko podbiegł do okna, by zobaczyć, skąd wziął się tak wielki błysk, który zdołał odciągnąć go od serialu. W pierwszej chwili pomyślał, że to burza, dlatego chciał upewnić się, czy wyłączenie komputera w chwili, gdy pochłonął go serial to mus, czy też można odczekać, aż burza podejdzie nieco bliżej. Widok za oknem nie zapowiadał burzy, nawet nie zanosiło się na nią. Niebo było bezchmurne, a woda w stawie przed domem spokojna. Tafla wody tak nieruchoma, jakby była z lodu. Wtem nagle znad dachu pojawił się jakiś obiekt, który spadał gdzieś się w stronę lasu, na południe. Wiktor ani prawdopodobnie żaden inny mieszkaniec wsi nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Młodego chłopca wypełniła mieszanka strachu i zaciekawienia. Wiktor założył szybko trampki, zbiegł po schodach i wyleciał na pole. Psy nie wykazały większego zaciekawienia zjawiskiem. Były raczej przestraszone, biegały wokół budy przywiązane łańcuchem, wchodziły do niej, żeby zaraz z niej wyjść, by potem znowu do niej wejść. Wiktor podbiegł do mniejszego psa, Akusa i odpiął mu obrożę. Akus błyskawicznie uciekł z podkulonym ogonem. Wtedy Wiktor dostrzegł intrygujący go widok z pobliskiego lasu. Coś się paliło, najwidoczniej to samo coś, które przeleciało mu tuż nad głową. Nie miał żadnych wątpliwości, musiał to sprawdzić. Podbiegł do drugiego psa, Nalki z nadzieją, że ta ruszy mu z pomocą sprawdzić tajemnicze miejsce. Już wtedy powietrze zapełniło się napięciem i atmosfera mistyczna wręcz, a wyobraźnia młodego chłopca dodawała tylko oliwy do ognia.
– To statek kosmiczny – mruknął do siebie chłopiec, w oczekiwaniu, że pies, któremu odwiązywał obrożę, przemówi do niego i potwierdzi jego podejrzenia. Nalka tylko poczuła, że jest wolna i momentalnie uciekła w przeciwną stronę od pożaru, obróciła się tylko raz, żeby upewnić się, że nic za nią nie podąża. Pies, uciekając, nie zauważył schodów, zahaczył mordką o pierwszy stopień, po czym przerażony uciekł dalej. Wiktor przebiegł przez posesje w dół i przebiegł przez bramki. Rozejrzał się dookoła, dostrzegł, że nigdzie nie świecą się światła. Poczuł tylko zimny wiatr, który zaczął przybierać na sile. Narastający wiatr przyciągnął ze sobą ciemne chmury, które jakby znikąd nagle pokryły całe niebo. Na niebie pierwszy raz błysnęło, rozbrzmiał pierwszy grzmot. Młody Wiktor biegiem ruszył w stronę płonącego obiektu. Przebiegł pole swoich rodziców i dotarł do granicy lasu. Jeszcze wtedy było stosunkowo cicho, a wiatr nie był na tyle silny, by przeszkodzić chłopcu w usłyszeniu nadbiegających dzikich zwierząt. Wystraszony chłopiec szybko odwrócił się i zaczął biec. Odwrócił się, dostrzegł, że gonią go dziki. Nie zauważył wystającej kretówki i zahaczając o nią, potknął się. Przerażony Wiktor położył się na ziemi i zaczął klaskać – tak uczyła go mama. Ku jego zdziwieniu dziki nie goniły go, raczej uciekały, ominęły go i pobiegły dalej. Wtedy dostrzegł, że z lasu wybiegły także inne zwierzęta. Sto metrów dalej uciekały jelenie i sarny. Dalej uciekały mniejsze zwierzęta, chłopiec rozpoznał w nich borsuki, lisy i kuny. Żadne z nich nie były zainteresowane atakiem na chłopca. Biegły jakby w nienaturalnym oszołomieniu i paraliżującym strachu. Uciekające ptaki zderzały się w locie skrzydłami, kilka z nich upadło na ziemie. Wyglądało to epicko, przypomniały mu się sceny z filmów akcji, gdzie bohaterowie uciekają przed wybuchem. Uciekające sarny i jelenie oświetlał blask palącego się lasu. Do Wiktora podbiegł lis. Wystraszony chłopak chwycił patyk i zaczął wywijać nim przed lisią mordką. Lis odpowiedział poszczekiwaniem. Nagle zwierzę podskoczyło w miejscu, obejrzało się za siebie i zerwało do ucieczki.
YOU ARE READING
Wolared
Science FictionW piękną letnią noc polska wieś przeżywa horror, od którego losów będą zależeć losy całego świata.