Część 3

266 27 0
                                    


Jak się okazało, byłam jedną z niewielu, która nie ubrała się odpowiednio. Dzieciaki Afrodyty były obwieszone złotem w jasnych sukienkach, moi bracia ubrali się w zbroje, jakby już byli gotowi do misji, a dzieciaki Apolla prezentowały krótkie togi. I właśnie wśród nich się znalazłam. Zauważyłam, że miejsca przeznaczone dla dzieci Aresa, czyli za jego plecami na stadionie, były niemalże całe zajęte, nie tylko przez tych facetów, ale przez dzieciaki Afrodyty.

W ogóle zauważyłam, że nie przywiązywano większej wagi do swoich miejsc. Dostrzegłam również, że głownie dzieciaki Hermesa były ubrane normalnie, jak ja. Może powinnam zmienić ojca?

– Chcą być jak najbliżej bohatera. – Usłyszałam za sobą, kiedy zbyt długo gapiłam się na sekcję Aresa. – Obmacać go i te sprawy. Można się później pochwalić.

Za mną stał Sam, uśmiechnięty w krótkiej todze ze złotym pasem. Odpowiedziałem mu uśmiechem.

– Skąd taka pewność, że to będzie dzieciak Aresa? – zapytałam zaintrygowana.

Wzruszył ramionami, jakby go to nie interesowało.

– Większość moich braci przyśnił się hełm, znak Aresa. No, to musi być jego potomek.

– Hmmm. A tobie? – zapytałam zaintrygowana, odsuwając się kiedy jakiś wariat przebiegł obok mnie, prawie mnie taranując.

– Ja? – powtórzył z rozbawieniem. – Hmmm... Jestem w tym beznadziejny – przyznał szczerze, bez skrępowania. – Widziałem tylko niebieską koszulkę z białym napisem.

Rozbawiło mnie to.

– Chcesz zagrać w lotto? – zaproponowałam, powstrzymując śmiech.

– Przecież nie trafię! – oburzył się, patrząc na mnie jak na kosmitę.

– Jasne że nie, ale to ja wybiorę przeciwne liczby niż ty.

Zostałam przyjacielskiego szturchnięta, a następnie pociągnięta do sekcji dzieci Apollo. Było tam też dużo osób w fiolecie trzymających butelkę wina, więc nie czułam, że odstaję.

Usiedliśmy obok siebie, gdzieś pośrodku i zaraz zaczął obgadywać ze mną ludzi. Znał wszystkich i szybko odkryłam, że i jego znają niemalże wszyscy.

Musiał być bardzo długo na Olimpie.

Pomieszczenie wglądało jak stadion narodowy, gdzie pośrodku stał stół o kształcie podkowy, przy którym mieli usiąść bogowie. Wolne miejsca szybko się zapełniły, a gdy to nastąpiło, pojawili się bogowie.

Rozpoznawałam wszystkich, jednak na żywo widziałam ich po raz pierwszy. Od Ateny biła inteligencja, od Dionizosa pachniało winem, Hermes wszedł skocznym krokiem, Artemida i Apollo weszli razem dyskutując na jakiś temat, Ares wszedł jakby szedł na musztrę. Wszystkim przyglądałam się z zainteresowaniem, słuchają jednocześnie Sama. Zaraz po Herze i Zeusie, jako ostatnia pojawiła się przepiękna Afrodyta, a za nią ubrany na biało osobni. Materiał przykrywał mu każdy skrawek ciała. A twarz zasłaniała mu przewiewna, ale nieprześwitująca siatka. Z miejsca zaczęłam mu współczuć. Na pewno musiał chodzić w czymś podobny przez kilka tysięcy lat.

– Pokazują go jak jakieś bydło na pokaz. – szepnęłam, nie mogąc odgonić od siebie takiego porównania.

Sam wzruszył ramionami, niewzruszony. Pewnie dla niego była to codzienność.

– Nikt go specjalnie nie lubi. A nawet dużo osób oskarża go o całe to zajście.

Postanowiłam nie kontynuować wątku. Miałam silną ochotę bronienia nieznajomego, a przecież kompletnie go nie znałam.

Wszystko zaczęło się od przedstawienia całej historii przez Zeusa, nie różniła się jakoś specjalnie od wersji opowiedzianej mi przez Aresa. Ze znudzeniem rozwaliłam się na siedzeniu i obserwowałam tył głowy Apollo. Kurde też bym chciała mieć takie złote loki jak on. Co chwilę szepta cos swojej bliźniaczce, a ona go odtrącała, nakazując mu się uspokoić i zamknąć.

Ja miałam identyczną, własną wersje takiego gadatliwego gościa. Sam nie przestawał nawijać. A jak dostaliśmy butelkę wina od jakiegoś syna Dionizosa, to jadaczka mu się nie zamykała.

Właśnie brałam kolejny łyk z butelki, wino było zaskakująco lekki i słodkie, kiedy weszła jakaś pomarszczona babcia. Niemalże wszyscy umilkli, gdy się tylko pojawiła. Musiała być albo bardzo straszna, albo bardzo potężna. A w trzewiach wyczuwałam, że te dwie opcje są możliwe.

Kulała, ale to pewnie przez nieprawdopodobny wiek. Garbiła się niebywale, a jej rzadkie, siwe włosy opadały jej na haczykowaty nos. Nie wyglądała estetycznie, ale wszyscy bogowie patrzyli na nią z szacunkiem.

Godne podziwu.

Zatrzymała się kilka metrów od miejsca siedzenia Hery i Zeusa, swoją drewnianą laską zastukała w posadzkę i zaskrzeczała, a jej głos przeszedł mnie jak sztylety:

– Maksimus! Potężny z najpotężniejszych dzieci boga wojny, Aresa! Wielkie, ale najmniejsze!

To jest ta walona przepowiednia? Oczekiwała dymu i tajemniczych wierszyków.

Podzieliłam się z tym spostrzeżeniem z Samem. Spojrzał na mnie ubawiony i chwilę musiał wstrzymać się z mówieniem, by nie wybuchnąć śmiechem.

– Normalnie tak, ale nie ona. Daje najlepsze i najdokładniejsze przepowiednie.

I krótkie, pomyślałam.

Nie ruszyłam się, wiedziałam że Ares ma jeszcze dwóch synów o takim samym imieniu. Jeden był byłym gladiatorem o wysokości drapacza chmur, a drugi politykiem, przebiegłym i parszywym. Zmarszczyłam nos z obrzydzeniem, kiedy zaczęli mierzyć się pogardliwym spojrzeniem. Obaj chcieli być tym wybrańcem.

Prychnęłam pogardliwie i napiłam się wina. Jeśli okaże się, że to ja, to wygarnę wszystko Aresowi. Mogłam w ogóle nie przychodzić.

Wiedziałam jak wszyscy kiwają głową z uśmiechem, jakby tego właśnie oczekiwano. Super, że się nie rozczarowali. Ares wstał i przybrał swoja wojskową postawę.

– Wiesz o którego chodzi? – zapytała go bezpośrednio Hera, wiedząc że takie imię nosi kilka jego dzieciaków.

Kiwnął dumnie głową, choć wiedziałam, że mu się to nie podoba. Marszczył charakterystycznie brwi.

– Tak – zagrzmiał. – Maksimus, moje najmłodsze dziecko.

Ja pierdolę, pomyślałam, wiedzą że nie ma już ucieczki. Chodziło o mnie, nie ma bata, wiedziałam że jestem jego, jak na razie, najmłodszym dzieciakiem.

– To gdzie on jest? – padło ze strony Zeusa. Jego głos zagrzmiał jak grzmot pioruna.

– Być może już zaraz do nas dołączy. – Cwaniak, pomyślałam z uśmiechem. Gdyby powiedział: „już idzie", „zaraz do nas dołączy" to zabrzmiało jak stwierdzenie i prawie rozkaz. Nie chciał dopuścić bym w przypływach złości nie ruszyła się z miejsca.

– Ciekawie powiedziane – stwierdził Sam przekręcając śmiesznie głową. Nawet on wyczuł niezwykłość jego słów.

Rozbawiona na jego manewr, oddałam butelkę Samowi i wstałam. Trzeba było się ruszyć.

– Toaleta? – zapytał z uśmiechem.

Prychnęłam.

– Chciałabym – westchnęłam, przewracając oczami i zaczęłam przedzierać się przez ludzi, by dostać się na schody prowadzące na dół. 

Minęłam roześmianych, świętujących już dzieci bogów. Niektórzy pili, niektórzy śmiali się szczęśliwy z wyboru syna Aresa.

Syna. 

Córka Aresa |ONE-SHOT|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz