Niebo w Los Santos spowiła ciemna płachta. Księżyc w pełni błyszczał przez mleczne chmury. Na ulicach tak samo, jak zawsze. Z lewej i z prawej policyjne syreny dawały się we znaki. Nic innego się teraz nie usłyszy. Chyba że helkę lecącą nad budynkami. Klimat tego miasta był jednym słowem dziwny. Raz chciało się tam żyć, raz jedyną myślą, która kierowała człowieka była chęć wyrwania się stąd chociaż na chwilę, byleby być gdzieś indziej, niż tu. Zmęczenie każdego kiedyś dopadnie. Nawet najtwardszego przestępcę to dotknie. Prędzej, czy później. Policja nigdy nie przepuściłaby okazji, żeby kogoś zamknąć. Podstępne szczury zawsze węszą. Nawet jak nic się nie dzieje oni za każdym razem wjeżdżają w idealnym momencie. Krew gotuje się w żyłach, kiedy kolejny dzień spędza się na uciekaniu. Powoli to wszystko staje się monotonne i nudne. Wszystkie te budynki, takie same, wysokie i puste. Drogi pełne spalin i fałszywości. Ludzie niczym cienie. Nawet w najciemniejszej uliczce idą za tobą krok w krok. Niektóre cienie nie są aż tak złe. Niekiedy przydaje się osoba krok za tobą. Ale nawet w relacjach trzeba mieć oczy dookoła głowy. Inaczej skończysz z nożem w plecach. Dosłownie i w przenośni.
Tej zasady trzymał się wyspowy pastor. Niewysoki, siwowłosy mężczyzna, o dość zarysowanej budowie ciała. Jego złote oczy nawet w mroku błyszczały, jak ślepia bezpańskiego kota. Zwinny, przebiegły i zimny. Na jego kościstych dłoniach spoczywała krew wielu mieszkańców tego brudnego miasta. Zazwyczaj nie żałował niczego. Plany, które sam przygotowuje są dopięte na ostatni guzik. Nie zawsze idą tak, jak trzeba, ale mimo to pozostaje beznamiętny i wyrozumiały dla swojej grupy. Zrobił sobie tu wielu wrogów. Wyjście na ulicę mogło skończyć się dla niego makabrycznie, ale on wiedział, że kiedyś rychła śmierć po niego przyjdzie, a on stając przed sądem najwyższym będzie spowiadał się z każdej ofiary, mając na ustach obrzydliwie szeroki uśmiech. Niewzruszony mógłby patrzeć na najgorsze tortury. Niech leje się krew, płonie miasto, matki z dziećmi krzyczą, póki ich płuca nie wypełnią się ognistym pyłem. On, jak najgorszy kat, będąc postawiony wyżej, niż ktokolwiek delikatnym, anielskim głosem uspokoi swoje własne sumienie. Osobisty komfort był dla niego ważniejszy. Nikomu nie pozwoli tknąć się palcem. W swoich oczach, był nieskazitelnie czysty i taki miał pozostać, dopóty jego ciało, jak i dusza nie skończy w wilgotnej, ciągnącej go w czeluści ciemności mogile.
Podobne myśli często przebiegały przez jego zawaloną wszystkim głowę. Lubił czuć przewagę nad każdym nieznaczącym dla niego człowiekiem. W końcu nie ulegnie byle komu. Na swojej drodze spotykał niejedną osobę, która z chęcią przewyższenia go kończyła w najgorszy sposób. Po trupach do celu. To motto towarzyszyło mu przy wszystkich napadach. Ratowanie własnego tyłka było w pewnej mierze narcystyczne. Mimo to w jego pasywnym na pierwszy rzut oka wzroku krył się kurewsko nienawistny potwór. Lubił tak o sobie mówić. Dobrze wiedział, jaki jest i czego nigdy w sobie nie zmieni, bo nie chce. Był ostateczną wersją siebie. Nie wyobrażał sobie, co musiałoby się stać, żeby ulec własnej głowie. W tym momencie Erwin stał spokojnie za szkłem i patrzył w dół na drogę. Dym papierosowy unosił się lekko w powietrzu, drapiąc go subtelnie w gardło. Zaciągając się popiół opadał na parapet. Mężczyzna strzepał resztki ze swojego golfu i dopalił go do końca. To już trzecia sztuka, lądująca w popielniczce. Nerwowo odpalił kolejną fajkę i schował zapalniczkę w spodnie. Żar z każdym zaciągnięciem zmieniał kolor z mętnej szarości w ostrą czerwień. Przypominała mu jeden z kolorów policyjnych syren. Dalej przez uszy przedostawały się ich jęki. Trwało to z dobre pół godziny, a noc jeszcze młoda.
Jego głębokie odpłynięcie przerwał melodyjny dzwonek telefonu. Wziąwszy komórkę do ręki spojrzał niedostępnie w ekran. Nikt, kto by mógł mu teraz jakkolwiek pomóc. Odrzucając połączenie westchnął usypiająco i rzucił okiem na budynek naprzeciwko. Był o wiele wyższy, niż jego apartamentowiec. Zastanawiał się, jak by wyglądało miasto z najwyższego piętra. Szersze spojrzenie na świat. Złotooki oparł się łokciami na parapecie, głowę spuścił w dół.
CZYTASZ
𝐍𝐢𝐞 𝐏𝐨𝐳𝐰𝐨́𝐥 𝐌𝐮 𝐎𝐝𝐞𝐣ść[𝐕𝐚𝐬𝐪𝐮𝐞𝐳 𝐱 𝐄𝐫𝐰𝐢𝐧]𝐎𝐍𝐄𝐒𝐇𝐎𝐓
FanfictionSamotne noce w Los Santos potrafią być dołujące. Siedząc w tym wszystkim da się poczuć chłód nicości nawet w najcieplejszym polarze. Ludzie są tacy sami, jak inni. Nikomu nie da się zaufać w stu procentach, póki nie znasz go na wylot. Grupy przestęp...