II. 𝐝𝐞𝐚𝐭𝐡 𝐝𝐨𝐞𝐬𝐧'𝐭 𝐭𝐚𝐤𝐞 𝐭𝐡𝐞 𝐝𝐞𝐚𝐝

661 80 17
                                    

Chicago 13.12.2009 

— Przejdźmy do kolejnej informacji. Słyszałaś o tym strasznym zabójstwie, które wydarzyło się dwa dni temu Bella?
— O tak, kto nie słyszał. Mężczyzna który parę lat temu był policjantem, ale został zwolniony za bycie skorumpowanym, zamordował na oczach swoich dzieci własną żonę. I to strzałem w tył głowy! Biedna kobieta nie miała jak nawet się bronić. Co za potwór...
— Zgadzam się, ale jednak sam zgłosił się na posterunek policji i przyznał się do zabójstwa.
— Nie zmienia to faktu, że ją zabił. Z tłumaczeń policji wynika, że od dawna kobieta i dzieci były ofiarami przemocy domowej, a sam oskarżony był alkoholikiem i narkomanem. Policja była niejednokrotnie wzywana przez sąsiadów z dołu.
— Czemu im wcześniej nikt nie pomógł?
— Wiesz jak policja podchodzi do spraw z "czarnej strefy". Margines społeczeństwa, takich historii w domu jak ta jest o wiele więcej. 
— Potworność. Dzieci pewnie do końca życia będą miały traumę. W końcu ich własny ojciec zamordował ich matkę.
— Obecnie znajdują się w jednym z lepszych domów dziecka, gdzie czekają aż jacyś dobrzy ludzie ich adoptują. Wiesz ten prowadzony przez uznaną nauczycielkę. Sąd również poinformował, że są pod stałą opieką psychiatrów i powoli dochodzą do siebie...

— Co to za oglądanie telewizji?!

Paru chłopców odwróciło głowy na swoją opiekunkę. Pani Davis była dyrektorką domu dziecka w Chicago. Zajmowała to stanowisko już od ponad trzydziestu lat i była szanowaną osobą w kręgach pomocy społecznej jak i w opinii publicznej. Jej empatia i pomoc słabszym była jej wizytówką przez co wszyscy jej ufali. W końcu spod jej skrzydeł wychodziły młode osoby, które w przeszłości należały do najniższych klas społecznych, a po jej wychowaniu wychodzili w świat jako odmienione osoby. Starsza pani o miłym uśmiechu, okrągłych okularach i kwiecistych strojach przypominała każdą typową dobrą babcię, która da ci dodatkowy kawałek ciasta i jakiś banknot na lody. Tak została bynajmniej przedstawiona Dantemu i Madeline jak tylko tutaj trafili i przekroczyli próg gabinetu dyrektorki. Prawda jednak odbiegała od tego co mówiono.
Pani Harrieta Davis była osobą surową, radykalną i łatwo wpadającą w złość. Jej wyuczony uśmiech pojawiał się jedynie przy rodzicach, którzy to chcieli zaadoptować jakieś dziecko lub przy inwestorach, którzy fundowali nowe zabawki lub umeblowanie. Na co dzień dzieci natomiast widziały surowy wyraz kobiety, która nie przyjmowała sprzeciwu. Wszyscy mieli robić tak jak ona sobie tego życzyła, a jeśli jej się sprzeciwiono to na pewno czekała na niego za to surowa kara. 

Dante słysząc jej głos przeniósł puste spojrzenie na nowych kolegów, którzy przerażeni wyłączyli telewizor, nieświadomi tego, że to o nim był program i uciekli bocznym drzwiami do wspólnej sypialni. Chłopcy i dziewczynki widzieli się jedynie podczas zabaw wspólnych, no chyba, że byli rodzeństwem to mogli widywać się trochę częściej, ale tylko za zgodą pani Davis. Spali w osobnych pokojach podzieleni wiekowo, tak samo łazienki. Na stołówce znajdowała się część prawa dla dziewczynek i część lewa dla chłopców. Dzieci do dwunastego roku życia nie miały obowiązku chodzić w specjalnych "mundurkach". Wszystko przypominało szkołę katolicką, w której nie było samego Boga. 
Kobieta przeklęła głośno i poprawiając okulary zwróciła wzrok na czarnowłosego, który siedział na parapecie. Dante odkąd ją zobaczył stwierdził, że pani Davis była bardzo podobna do mopsa. Prawdopodobnie przez policzki i zmarszczki jakie miała. Ta natomiast prychnęła i szybkim krokiem znalazła się koło niego.

— A szanowny młodzieniec co robi? — spytała ostro patrząc na niego podejrzliwie. 

— Siedzę i myślę — odparł najspokojniej na świecie patrząc w oczy kobiety.

— A nie wiesz, że jest już po dwudziestej pierwszej i grzeczni chłopcy powinni szykować się spać? — wysyczała uśmiechając się przymilnie. 

𝐀𝐔𝐓𝐎𝐃𝐄𝐒𝐓𝐑𝐔𝐂𝐓𝐈𝐎𝐍; dante capela storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz