Halvor
Cóż, dzień naprawdę szedł nie po naszej myśli.
Najpierw spóźniliśmy się jednak na tą pieruńską matmę (otrzymując za to taki ochrzan, jakbyśmy co najmniej przejechali komuś kota), potem na chemii Daniel oparzył się jakimś kwasem (bo będąc totalną pierdołą strącił probówkę ze statywu, a ta się rozbiła i wtedy odrobinka substancji prysła mu na wierzch dłoni), no i Johann musiał z nim iść do pielęgniarki. Nie wrócili już do końca zajęć, więc lekko zaniepokojony zaraz po dzwonku ruszyłem do gabinetu lekarskiego.
Gdy tam dotarłem, wychodzili z niego właśnie moi przyjaciele. Tande miał obandażowaną dłoń, ale nie wyglądał na strasznie cierpiącego, co skwitowałem z ulgą. Cóż, może i całe zajście nie wyglądało jakoś strasznie poważnie, ale zawsze się o siebie troszczyliśmy. Moje zmartwienie było więc logiczne oraz na miejscu.
– Jak tam? Boli bardzo, sierotko? – spytałem z głupawym uśmiechem. Blondyn odpowiedział mi serdecznym środkowym palcem.
– Nie moja wina, że ten statyw pochodzi chyba z czasów zamierzchłych i się tak chybocze. – wywrócił oczami – Może być. Piguła powiedziała, że za maks tydzień mi zejdzie, także mogło być gorzej.
Forfang objął go i czule przycisnął wargi do jego głowy.
– Mój wojownik. Byle kwas nie da ci rady. – skwitował. Daniel dumnie wypiął pierś.
– Oczywiście. To pikuś, nawet nie poczułem.
– Hm, warto wiedzieć. – zachichotałem. Mój przyjaciel uniósł brew.
– Planujesz jeszcze kiedyś mnie oblać kwasem? – udał zszokowanego. Wzruszyłem ramionami.
– Cóż, jeżeli sobie na to zasłużysz... – uśmiechnąłem się wrednie. Szybko jednak pożałowałem tego żartu, ponieważ w jednym momencie rzucili się na mnie obaj z kuksańcami. Broniłem się zajadle, lecz z taką przewagą byli nie do zdarcia.
– Dwóch na jednego, to nie fair! – jęknąłem, nieudolnie próbując się od nich odgonić niczym od natrętnych komarów.
– Życie nie jest fair, nie będziesz mi tu atakował mojego biednego chłopaka, parówo! – krzyknął brunet, unieruchomiając moją głowę pod swoją pachą i energicznie mierzwiąc mi fryzurę, nad którą trochę się rano napracowałem. Usiłowałem wygiąć swoje ramię by sięgnąć dłonią do jego twarzy i zmusić go do puszczenia mnie, lecz był ode mnie silniejszy. Musiałem więc wywiesić białą flagę.
– Okej, okej, poddaję się! Włos twojemu Danielkowi z głowy nie spadnie, ale przestań!
W końcu poczułem wolność. Odruchowo sięgnąłem do swoich włosów, usiłując je na nowo ułożyć. Wiedziałem jednak, że niewiele już zdziałam. Posłałem mordercze spojrzenie tym dwóm debilom, którzy lustrując mnie rozbawionym spojrzeniem nie umieli powstrzymać śmiechu.
– No już, pięknisiu, czekaj. Pomogę ci, bo aż przykro patrzeć. – parsknął Danny i podszedł, by nieco ogarnąć bałagan na mojej głowie. Westchnąłem, przestając się ruszać by mu to ułatwić.
– Voila. – oznajmił po minucie, odsuwając się nieco, by przyjrzeć się swojemu dziełu z zadowoleniem. Nieco podejrzliwie, sięgnąłem do kieszeni po telefon i otwierając przedni aparat przejrzałem się. Tande na to wywrócił oczami.
– Cóż za zaufanie. Myślisz, że pozwoliłbym mojemu najukochańszemu przyjacielowi na świecie paradować po szkole nastroszonemu niczym kakadu?
– Jak pod dobrym seksie. Przynajmniej ludzie będą wiedzieli, że ma powodzenie. I wtedy twoja dziewoja być może się na ciebie skusi. – skwitował Forfang z łobuzerskim uśmieszkiem. Zarumieniłem się, ku ich uciesze.
CZYTASZ
Sweet Love, Sharp Fangs // H.E. Granerud & S. Leyhe
FanfictionGdy oddasz mi się całą duszą oraz ciałem... Dopiero wtedy cię zasmakuję. A do tego czasu, mój słodki... Będę cię tylko podgryzał.