Listy do H...

609 68 64
                                    

To był zwykły dzień. Tak zwykły i nudny, jak boleśnie to brzmi. Departament Magicznych Gier i Sportów zapadł w zimowy sen. Nie licząc oczywiście nudziarzy od szachów, ale umówmy się, kto normalny uznaje szachy za sport? W każdym razie, tamten krótki zimowy dzień, ciągnął się swoją nudną rutyną, jak mugolskie flaki z olejem, a nadmiarem bzdurnej papierologi chciałem pomału zrobić sobie już krzywdę... Ale wtedy właśnie w moim biurze pojawił się Blaise Zabini...

     - Stary, nie uwierzysz, jaki numer! - krzyknął zaaferowany, zupełnie nie przejmując się moim upomnieniem o pukaniu do drzwi, które przekroczył, jak do siebie. - Granger rozeszła się z Weasleyem! Na kilka dni przed Walentynkami!

     - Faktycznie, tragedia - sarknąłem znad kolejnego nudnego raportu, nawet nie podnosząc wzroku. - Ale czemu uważasz, że powinno mnie to obchodzić?

    - Temu tłuku nierozumny, że ona jest w końcu sama! - odpowiedział mulat, przeciągając wypowiedź, jakby rozmawiał z przedszkolakiem. - Wolna, singielka, do wzięcia, rozumiesz? - wyrzucał z siebie synonimy. - Smutna, samotna i zraniona, bez księcia z białym rumakiem, czy konia na białym rycerzu... No myśl idoto! - warknął w końcu widząc brak mojego zainteresowania. - Może to twoja jedyna okazja?

     - Okazja na co, niby? - odpowiedziałem, w końcu odrzucając papiery. Przy tym irytującym stworze skaczącym mi przy biurku i tak nie miałem szans na skupienie.

    - Na to, żeby powiedzieć jej, co do niej czujesz od siódmej klasy!? - zironizował.- Poważnie Draco, ja się czasami zastanawiam, czy ty jesteś taki tępy tak po prostu, czy ktoś ci za to płaci - westchnął, rzucając się na fotel przed biurkiem. - Przecież widzę, że ciągle cię do niej ciągnie. Nie jestem ślepy, żeby nie dostrzegać, jak wodzisz za nią ślepiami, kiedy mijacie się gdzieś na korytarzach, albo jak nagle tracisz apetyt, kiedy ona pojawia się w bufecie w tym samym czasie, co ty. Znam cię lepiej niż ty sam i doskonale wiem, że gdyby nie łasic, to już dawno byłaby twoja. I tylko mi tu nie zaprzeczaj! - warknął.

Nie mniej, cóż... miał rację. Podkochiwałem się w Granger od czasów, kiedy kończyliśmy szkołę. Właściwie, to już wcześniej robiła na mnie wrażenie, ale wtedy w życiu bym się do tego nie przyznał, nawet pod groźbą klątwy. Ale w siódmej klasie, tak, to było zdecydowanie co innego. Ja byłem już wtedy inny, czasy były inne, ale i ona, ona też była inna.

Wojna zmieniła ją z dziewczynki w kobietę. Ciężar przeżyć i doświadczeń osiadł na jej barkach i w rysach jej twarzy, ale nie zmienił jej ciepłego, wyrozumiałego serca. Ciągle w każdym potrafiła znaleźć element dobra, dla każdego miała do oddania jakiś fragment swojej jasnej duszy, który odganiał demony. Nawet dla mnie.

A niewielu mnie wtedy rozumiało, bardzo niewielu akceptowało w ogóle fakt mojego dalszego istnienia. Nikt nie pytał mnie o powody tego, czemu moja młodość wyglądała tak, a nie inaczej. A mimo wszystko ona zdawała się to wiedzieć. Rozumiała i wznosząc się ponad wyżyny budowanej latami niechęci, umiała wybaczyć.

I to chyba właśnie dlatego zdobyła wtedy moje serce. Nie dlatego, że wyglądała, jak milion galeonów zapakowany w mugolskie ciuszki, nie przez swój zaraźliwy śmiech, trochę zarozumiały ton, czy oczy, w których nawet najbardziej oporny mógłby zatonąć na długie godziny, a przez swoją duszę i serce. To samo, które niestety oddała wtedy jednemu ze swoich najlepszych przyjaciół.

Kim więc byłem, żeby znów próbować mieszać w jej życiu? Jak mogłem choćby pomyśleć o tym, żeby spróbować odebrać jej to szczęście, o które walczyła przecież własną krwią, wolny wybór, który okupiła łzami, wymarzoną przyszłość, którą chciała budować na ruinach starego świata. Odsunąłem się więc, oddałem ją walkowerem, bez najmniejszej próby oporu.

Listy do H...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz