Ostatnim tchem

47 6 5
                                    




"Carry my soul into the night
May the stars guide my way.
I glory in the sight
As darkness takes the day"





Po wyblakłym niebie suną szarości, leniwie zbierając się na tle gasnącego nieba. Cisza przyobleka błonia Hogwartu złowrogim całunem oczekiwania. Jedynie gęstniejące obłoki ciemności zdają się głucho dźwięczeć, jakby sklepienie miało się zaraz zawalić na zadarte głowy nielicznych przechodniów.

Pobledli uczniowie opuszczają wreszcie Wrzeszczącą Chatę. Odchodzą w milczeniu, przekonani, że przed chwilą byli świadkami śmierci Severusa Snape'a – lecz podobnie, jak już wiele razy w przypadku tego człowieka, mylą się sromotnie. Po ostatnim, jak mogłoby się wydawać, tchnieniu czarodzieja następuje kolejne, niesłyszalne już dla nikogo poza nim samym.

***

Severus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że umiera. Czuł ciepły strumień krwi broczący jego pierś i widział, jak jego szata nasiąka purpurą, ale wiedział, że mimo to najpoważniejszym zagrożeniem nie są wcale druzgocące obrażenia szyi, tylko jad Nagini, który już teraz zaczynał panoszyć się w jego żyłach. Choć z całą pewnością mijały już ostatnie minuty jego życia, Severus postanowił wykorzystać ten strzęp pozostałego mu czasu i z perspektywą nieuchronnej śmierci podjąć próbę wyrównania rachunków z pewnym człowiekiem, któremu jednak wciąż był wiele winien.

Gwałtownie otworzył oczy. Popatrzył dookoła i upewniwszy się, że pozostał w Wrzeszczącej Chacie zupełnie sam, sięgnął do kieszeni swojego płaszcza. Pośpiesznie wyszarpnął z niej z niej różdżkę, a nagły, niespodziewany ból wyrwał z jego poderżniętego gardła krztuśliwy krzyk. Severus dźwignął się na nogi i spróbował zatrzymać wolną dłonią upływ krwi sączącej się brunatnym strumieniem z rany, z którą pozostawił go Czarny Pan. Vulnera Sanentur - powtarzał w myślach, bo poderżnięte gardło nie było mu posłuszne. Vulnera Sanentur - i wreszcie się udało. Srebrzyste światło wytrysło z końca różdżki i oplotło jego sponiewierany kark, zasklepiając w przedziwny sposób wszystkie otwarte rany. Skoro uchronił się przed wykrwawieniem, ile czasu wytrzyma z rozlewającą się po ciele trucizną?

Wypadł na zewnątrz, unikając wściekłych ciosów Wierzby Bijącej i pobiegł ile sił w nogach w stronę Zakazanego Lasu. Opasłe krople deszczu powoli spływały po jego twarzy, zmywając resztki zaschniętej krwi niczym łzy. Na Hogwart Severus spojrzał dopiero znalazłszy się na błoniach; burza bezlitośnie smagała zamek wodą, wiatrem i światłem, nieodróżnialnym od wszechobecnego blasku morderczych zaklęć. W biegu zrzucił zawadzającą mu długą szatę, która, niesiona przez wiatr, odleciała w noc. Pędził dalej, teraz już tylko w zwykłych spodniach i pomiętej koszuli. Nie zwolnił nawet wewnątrz spowitego jeszcze bardziej nieprzeniknionym mrokiem lasu i biegł dalej, przeskakując podstępnie wysunięte korzenie żywych drzew.

Nagle twarz i całe jego ciało uderzyła fala lodowatego powietrza. Wiatr wdarł się do ust, pozbawiając tchu i przyparł do pnia olbrzymiego dębu. Uśmiechnął się, walcząc z naporem niewidzialnej siły - był pewien, że ci, których szuka, muszą być już blisko. Wśród przejmującego chłodu podszedł jeszcze kilkanaście kroków w głąb puszczy i ujrzał pierwszego dementora, źródło tej straszliwej aury. Falujące leniwie strzępy szarej tkaniny oblepiały przerażająco zniekształconą sylwetkę potwora, a w Severusie kotłowały się coraz mroczniejsze myśli.

„Szlama!" – zwielokrotnione echo raz jeden tylko wykrzyczanego słowa cichło wraz z oddalaniem się rudowłosej dziewczyny.

Dwukrotnie wyższy od Severusa dementor pochylał się w jego stronę w upiornej parodii matczynego gestu. Głęboki kaptur skrywał jego głowę w cieniu.

Ostatnim tchemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz