AKT III.

22 3 3
                                    


Po całych trzech miesiącach Adam doszedł do wniosku, że musi się ogarnąć. Fryderyk skwitował to krótkim parsknięciem, które Adam uznał za przejaw hipokryzji w najczystszej formie. Ale cóż mógł poradzić na głupotę niektórych ludzi?

Jakbyś przestał się gapić w ścianę i odpowiedział na moje pytanie, to byłoby miło - powiedział wyraźnie niezadowolony Słowacki. Adam nie byłby sobą, gdyby nie spierdolił kolejnej okazji, więc bez dłuższego namysłu rzucił:

-Nie sądzisz, że jakoś tak ciepło się zrobiło?

Juliusz przewrócił oczami. To co usłyszy za jakieś dziesięć sekund, było raczej oczywistym następstwem tego pytania.

-A może to po prostu twoja obecność w tym pomieszczeniu, mój drogi przyjacielu? - dokończył Adam ze złośliwym uśmiechem. Tego to się nie spodziewał. Nie po Mickiewiczu. Trzeba przyznać, że ostatnio podejrzanie się zachowywał, ale to nie tłumaczyło tak nagłej zmiany. Postanowił więc udawać, że nic nie słyszał.

-Dosyć zabawnie wyglądasz z tym wyrazem twarzy, mój drogi.

-Adam, kurwa, jesteśmy w bibliotece - syknął Słowacki - Nie wiem, co się z tobą stało, ale średnio mnie to interesuje. Skończmy już ten cały wiersz. Chcę iść spać.

Wiedział, że popełnił błąd. I wiedział, że było za późno na wycofanie się.

-Ależ, drogi Juliuszu, tak... samemu? Tak, kurwa. Samemu.

-Nie planowałem nic innego, Adam - powiedział, celowo przedłużając samogłoski. Ten jedynie uśmiechnął się znacząco i podniósł pióro.

-To co ja tam miałem dopisać? Ach, to nie ma sensu! Równie dobrze ja mógłbym napisać takie gówno, i jeszcze nazywaliby mnie wieszczem narodowym - westchnął. - Czekaj, czekaj...

Juliusz był pewien, że to nie może się dobrze skończyć. Przypomniało mu się, jak Mickiewicz napisał nsfw do świtezianki. Co gorsza, to było wlw. Ze sznurkami.I przeczytał to na kółku poetyckim. A potem, zupełnie nieoczekiwanie, zaczął normalnie rozmawiać ze Słowackim. Od tej pory czuł jakąś sympatię (a może politowanie?) do niego. Pomimo całkiem niezłego wyglądu, według Juliusza potrafił bardzo dobrze pisać. Ale kurwa, nie jak sprawiał wrażenie najebanego.

-Adam, po prostu dopisz dwa zdania i zamknijmy temat - uciął stanowczo. A raczej tak mu się tylko wydawało. Dwa tygodnie później, po całkiem spokojnej przerwie zimowej Słowacki z zadowoleniem pojawił się w bibliotece, po cichu licząc, że pewien idiota będzie siedział przy jednym ze stolików. Nie pomylił się, jednak zaniepokoiła go sterta kartek leżąca obok Mickiewicza.

-Co to jest? - zapytał, siadając obok. Adam uśmiechnął się w ten sam sposób jak zawsze, kiedy zrobił coś, czego nie powinien.

-Masz - do ręki włożył mu pożółkłą kartkę z napisanym czerwonym atramentem tytułem "Pan Tadeusz". Juliusz nie miał dobrych przeczuć co do tego, ale pozwolił mu wyjaśnić, co się stało.

-Początkiem ferii byłem na obozie - zaczął wyraźnie dumny z siebie chłopak, poprawiając włosy - I dosyć mocno się nawaliłem. Nie wiem co to był za towar, ale przysięgam, smakował jak melisa... W każdym razie - kontynuował - Wtedy mnie natchnęło. Wróciłem do mieszkania po jakiejś godzinie i po prostu napisałem jedną piątą tego, co widzisz przed sobą. W sumie to nawet nie przeczytałem ani jednej z tych kartek, ale i tak wydam to w jakiejś gazecie... Juliusz był, delikatnie rzecz ujmując, przerażony. W czasie monologu kolegi zdążył przejrzeć kilka stron. Tak, Adam pokazał, na co go stać, ale jeżeli jakimś cudem to się dostanie w ręce władz, to oboje już nie żyją. Adam, bo jest autorem, i Juliusz, bo nie zostawi uk-... przyjaciela. — No i co sądzisz?

A imię jego... Juliusz Słowacki?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz