ROZDZIAŁ V

12 2 5
                                    

Koniec końców nadeszła noc z pełnią, ale zanim to, musieliśmy zaprowadzić tych debili do podziemi. Mnie przypadł Wyatt…jak na złość. Chwile przed zachodem słońca brat podwiózł mnie pod jego dom, po czym on i jego bliźniak ruszyli w kierunku domu pozostałej dwójki. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi frontowych i bez wahania zapukałam kilka razy. Otworzył wiadomo kto z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Siemka Cori. To, co idziemy? — wypalił szybko, zakładając drugiego buta.

— Jak ty mnie nazwałeś?! — zanim w ogóle zdążyłam się porządnie zezłościć, zostałam już wypychana za próg jego domu.

— Ja wychodzę!! — wykrzyczał w stronę wnętrza domu, zamykając za sobą drzwi — No to co, teraz do podziemi? — chłopak zarzucił jedną rękę na moje ramie i się na nim powiesił.

— Tak, chodź za mną — chłodno odparłam, strącając jego rękę.

Ruszyliśmy w stronę dzielnicy z małymi domkami jednorodzinnymi. Akurat, gdy zaczynało się ściemniać weszliśmy na odpowiednią działkę i zapukałam do drzwi. Za to Wyatt stał tuż za mną, szczerząc przy tym zęby.

— Dobry wieczór pani Smith. Coralina Davis i Wyatt Martin, tak jak było ustalone — w czasie, kiedy nas przedstawiałam kobieta wpuściła nas do środka.

— Dobrze, dobrze przyszliście idealnie na czas, właśnie mieliśmy wychodzić. Od razu dam ci listę dobrze, Coralino? — mówiąc to, kobieta podała mi listę z imionami jej, jej męża oraz córki.

Chwilę później wyszliśmy na podwórko z tyłu domu i weszliśmy do starej szopy. Pan Smith przesunął kilka pudełek i otworzył ukryty w podłodze właz przy czym, jeden z tuneli prowadzący do podziemi. Zaczęliśmy wchodzić po kolei, a później całą grupą ruszyliśmy w głąb tunelu.

— O chuj chodzi z tą listą? — usłyszałam nagle cichy głos i poczułam, ciepłe powietrze zaraz przy moim uchu, co nie powiem wywołało u mnie lekki dreszcz. Z jakiegoś powodu Wyatt nie mógł usiedzieć chwile w ciszy.

— Po kiego mi szepczesz do ucha? — kontynuowałam rozmowę dalej, mówiąc szeptem.

— No co? Chce wiedzieć — w końcu chłopak trochę się ode mnie odsunął.

— Lista jest po to, aby wiadome było, że nikt nie wymyka się przed pełnią. Każda rodzina dostaje je dzień lub dwa przed. Za każdym razem wyglądają inaczej, aby ich nie podrobić. Starszyzna robi to po to, aby nikt się o nas nie dowiedział. Ty i twoi koledzy wpiszecie się na listę mojej rodziny.

— Dobra a po co, dali ją Tobie? Sami nie mogli się nią zająć?

— Bo każda rodzina ma przydzieloną drugą, aby nikt nie podrobił podpisu i nie wymknął się na zewnątrz podczas pełni bez odpowiedniego pozwolenia — najwyraźniej temat wyczerpał się dość szybko, bo chłopak jedynie pokiwał głową i nie odzywał się już więcej.

W tym czasie zdążyliśmy dojść do jednego z pomieszczeń w podziemiach i podobnie jak część klanu, która również się w nim znajdowała zaczęliśmy, kierować się w stronę wielkiej sali. Gdy przekroczyliśmy jej próg, pożegnaliśmy się z naszymi dotychczasowymi kompanami i zaczęliśmy szukać mojej rodzinki, aby ten debil mógł wpisać się na listę. Po kilku minutach znaleźliśmy się, a zaraz po nas przyszli również moi bracia z kolegami Wyatta. Cała trójka wpisała się na listę mojej rodzinki, po czym mój tata zaniósł ją starszyźnie, która zajmowała miejsca na podeście o wysokości około 4-5 metrów, do którego prowadziła para schodów.

— Chwila nie mówiłaś, że każda rodzina ma dać listę innej? — odezwał się Wyatt, dosyć zszokowany i chyba trochę oburzony.

— No mówiłam tak, a co? — odezwałam się znacznie spokojniej niż on. Ciekawiło mnie, o co tym razem ma wąty.

Błękitna pełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz