Komendant Henryk Śliwiński rozparł się wygodnie w fotelu i spojrzał na siedzącego na sąsiednim fotelu syna.
- Słuchaj Marek - zwrócił się do syna półgłosem - nie chciałem o tym mówić przy matce, wiesz jak ona jest wyczulona na punkcie kościoła.
Marek, młody przystojny mężczyzna zerknął na ojca uważnie. Domyślił się o czym będą rozmawiać, chociaż już parę lat temu ustalili, że podczas spotkań rodzinnych nie będą rozmawiali o pracy. Z drugiej strony trudno było im dotrzymać tego postanowienia, a to z prostej przyczyny, że obaj byli policjantami. Ojciec tu w Borkowicach, a syn w Komendzie Stołecznej w Warszawie. Marek miał dopiero 30 lat, ale był już w stopniu kapitana. Jego przełożeni poznali się na nim już podczas pierwszych lat po studiach. Docenili jego analityczny umysł i niesłychane wyczucie jeśli chodzi o rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Dzięki temu młody Śliwiński szybko piął się po szczeblach kariery i teraz był już zastępcą szefa wydziału kryminalnego na Warszawę i województwo mazowieckie. W perspektywie był też szybki awans na stopień majora. Nietrudno było mu więc się domyślić, że ojciec chce porozmawiać o dziwnych zgonach duchownych.
- Wiem o czym myślisz, tato - uprzedził ojca Marek - jak mi powiedziałeś przez telefon o śmierci tego waszego klechy...
- Tylko nie mów tak o nim przy mamie - uśmiechnął się Henryk.
- Przy mamie będę mówił o nim Jego Świątobliwość - powiedział poważnie syn.
Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
Z kuchni wyjrzała pani Śliwińska.
- Co wam tak wesoło, chłopcy? - zapytała.
- Nic, nic Zosiu. Takie tam pogaduszki ojca i syna - powiedział komendant ocierając łzy śmiechu z oczu.
Jego żona uśmiechnęła się do nich i wróciła do kuchni.
- Więc jak mi powiedziałeś o jego śmierci - kontynuował Marek - to mnie zastanowiło o co ci chodzi. Wiesz że spływają do nas wszystkie informacje o zdarzeniach ze skutkiem śmiertelnym z całej Polski. Postanowiłem odszukać notatkę o waszym księdzu i wyobraź sobie, że nic nie znalazłem.
- No, właśnie - przerwał mu Henryk - tutaj też nie mamy żadnego śladu. "Wojewódzcy" zabrali ciało, dokumenty nasze policyjne, i dokumentację medyczną. Rozmawiałem z lekarzem, który był ze mną na miejscu znalezienia zwłok, i mówił mi że zniknęły wszystkie dokumenty z pogotowia, szpitala, itd. Dosłownie jakby się nic nie zdarzyło, jakby nie było człowieka. Bardzo to wszystko dziwne. I jeszcze te groźby pułkownika z "wojewódzkiej" o odpowiedzialności za rozmowy o sprawie.
- Tak - przyznał syn - dziwne a zarazem interesujące. Dlatego skontaktowałem się z kolegą z waszej komendy wojewódzkiej i poprosiłem go o dyskretne rozejrzenie się w tej sprawie.
- I co, i co? - niecierpliwił się komendant i aż pochylił się w stronę syna.
- No i udało mu się ustalić, że nie było żadnej sekcji zwłok, ciało prosto stąd trafiło do kaplicy cmentarnej i na drugi dzień odbył się cichy pogrzeb. W aktach nie ma żadnych notatek ani waszych dokumentów. Jurek, ten mój kolega, tak się zainteresował sprawą, że pogrzebał trochę głębiej. Dowiedział się, że chodzą słuchy, że sprawa miała zostać szybko i bez śladów zamknięta na polecenie komendanta wojewódzkiego. Od jego sekretarki, która nota bene trochę się w Jurku podkochuje a swojego szefa nie lubi, bo ten się do niej przystawiał, dowiedział się, że w dniu śmierci księdza łączyła rozmowę telefoniczną komendanta z biskupem Kowalskim z Gdańska.
- O kurczę - wyszeptał Henryk.
- I krótko po tym połączeniu - kontynuował Marek - zastępca komendanta, w randze podinspektora zadysponował wyjazd tu do ciebie.
CZYTASZ
PRESJA
Mystery / ThrillerTa opowieść to thriller, historia fikcyjna podobnie jak postaci w niej występujące, aczkolwiek mogłaby się wydarzyć naprawdę. Nikt z nas nie wie jak potoczą się nasze losy. W tajemniczych okolicznościach giną duchowni polskiego kościoła. Młody komis...