Słońce dopiero zachodziło, ale w lesie ciemności zgęstniały na tyle, że przypominał on ogromną mroczną bryłę, w której czerniały i zamazywały się kształty drzew, krzewów oraz wszystkiego innego. Nieprzyjemnie kojarzył się z przyczajonym drapieżnikiem. Pogrążony był w ciszy – nie wiał najlżejszy wiaterek, toteż gałęzie trwały nieruchomo i bezdźwięcznie, zupełnie, jakby w złowrogim oczekiwaniu.
Z kolei na łące, jaka rozciągała się między lasem a niewielkim zagajnikiem, gdzie zainstalowana była ambona myśliwska, szybko wydłużały się cienie. W miarę płaska przestrzeń, z rzadka porośnięta krzakami oraz kilkoma młodymi sosenkami, szarzała i już wkrótce także ona miała pogrążyć się w nocnej ciemności.
Tomaszowi Ryszewskiemu zmrok jednakowoż nie przeszkadzał. Przeciwnie, czekał na niego – wybrał się wszak na nocne polowanie, głównie po to, by przetestować nowy nabytek w postaci strzelby z celownikiem optycznym, przystosowanym do pracy w ciemnościach. Miał tylko nadzieję, że nie będzie mgły, która mocno przeszkodziłaby mu w celowaniu, a może i uniemożliwiła łowy. Niby potrafił polować w każdych warunkach, ale nie chciało mu się złazić z ambony. Zdecydowanie wolał siedzieć w ukrytej pośród gałęzi drewnianej budce niczym snajper na stanowisku i z bezpiecznej odległości zdejmować przechodzące w zasięgu wzroku zwierzęta. Do tego potrzebna była dobra widoczność.
Zanosiło się, że taka właśnie będzie. Noc zapowiadała się pogodna, a mgła, jeśli w ogóle miała się podnieść, to dopiero nad ranem. Do tego czasu, jeżeli wszystko pójdzie dobrze, Tomasz powinien ustrzelić parę zwierzaków. Miał ochotę zapolować na lisy, ale nie obraziłby się, gdyby pod lufę podszedł mu dorodny dzik – wiedział, iż sporo ich kręciło się po okolicy, więc może, może...
Tak naprawdę liczyła się dla niego głównie frajda płynąca z odbierania życia. Ta adrenalina, która wytryskiwała ze świadomości pakowania pocisku w żywy organizm, widoku farby i ciała podrygującego w konwulsjach, euforia wywołana ciężarem broni, pociągnięciem za spust, grzmotem wystrzału, wonią dymu... Tomasz był wojownikiem z krwi i kości (choć sam wolał określenie drapieżnik), zaś polowanie uznawał za namiastkę wojny, tym lepszą, że bezpieczną, bo preferował łowy z ukrycia, najlepiej właśnie z ambony, gdzie nie mógłby mu zagrozić nawet rozjuszony postrzałem dzik, łoś ani inne duże zwierzę. Uwielbiał zabijać, lecz nie uznawał za sensowne, by się w tym celu narażać. Siedząc w ambonie, nie ryzykował ponadto, że po ciemku wpieprzy się w sidła albo inne wnyki, których – wiedział o tym dobrze – było w tym lesie od cholery i jeszcze trochę. Poza tym sądził (nie bez racji zresztą), że był zbyt niezdarny, a przez to hałaśliwy, by skradając się przez ostępy, nie płoszyć zwierzyny.
No i bezruch oraz wyczekiwanie działały na niego uspokajająco. To również uznawał za ważne, ponieważ oprócz frajdy mordowania, Tomasz szukał na łowach uspokojenia. Mówiąc krótko, polował, by odprężyć się po dniach wypełnionych męczącymi obowiązkami prezesa dużej firmy państwowej. Stanowisko, owszem, zawdzięczał bratu – posłowi ugrupowania rządzącego... co nie zmieniało faktu, że od dołu stale napierały na niego hieny gotowe go wygryźć, i to właśnie stanowiło główny czynnik stresogenny. Polowanie pozwalało mu się rozluźnić, zwłaszcza, kiedy czekał na zwierzynę. Lubił też sobie wyobrażać, iż ładuje ołów nie w jenota, lisa, sarnę czy dzika, lecz w firmowego konkurenta, protegowanego innego partyjnego prominenta.
Ambona, jaką zajmował mniej więcej od godziny, zaliczała się do ulubionych stanowisk łowieckich Tomasza. Nie tylko ze względu na świetną lokalizację (niejednego zwierza stąd powalił, oj, niejednego!), ale też dlatego, że teren ten należał do klasztoru, przeoryszą którego była jego ciotka. Jako że Tomasz cieszył się jej specjalnymi względami – podstawę których stanowiły sute dotacje, jakimi jego spółka wspierała klasztorną działalność – mógł w tym lesie i jego dość szeroko pojętej okolicy walić ze sztucera, ile wlezie, nie oglądając się specjalnie na prawo łowieckie, w Polsce i tak wyjątkowo liberalne.
CZYTASZ
Zemsta lasu
HorrorMyśliwy Tomasz Ryszewski chce miło spędzić noc na polowaniu w ambonie na skraju lasu. Szybko jednak zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a łowy przeradzają się w walkę o przetrwanie, kiedy natura mści się na człowieku.