-Tak tato, pamiętam. Nie musisz mi o tym ciągle przypominać.
Codzienność, zawsze, zanim wyjdę z domu, Tata musi się do czegoś przyczepić. Dziś akurat poszło o to, że mój cudowny Brat Cordan postanowił sobie pojechać gdzieś z tymi swoimi dziwnymi znajomymi. Nawet nie obchodzi mnie gdzie, ale miał mnie odebrać ze szkoły, a potem mieliśmy jechać z Marsem do weterynarza. Przypomniało mi się, jak kłóciliśmy się o imię dla Psa, chciałam go nazwać Jambo, ale on się tak uparł na Mars'a że zamknął mnie na klucz w moim pokoju. Wypuścił mnie po godzinie, także zgodziłam się na Mars'a, bo nie widziało mi się siedzieć tam drugiej godziny.
-Cordelia po ciebie przyjedzie?-Przerwał mi moje rozmyślenia przyjemny głos Ojca. Naprawdę był przyjemny dla ucha, nie był za niski, ale też nie za wysoki. Taki w sam raz.- Tak tato, właśnie mi napisała, że już na mnie czeka. -Oznajmiłam mu to już trzeci raz w ciągu pięciu minut, ale najwidoczniej nie zauważył tego. -Dobrze, jedźcie ostrożnie. Pozdrów ją odemnie. -William od małego lubi Cordelie. Zawsze traktował ją jak swoją drugą córkę, a Cordelia zawsze traktowała go jak Ojca. -Tak, wiem.
Idąc na przystanek, czułam już że dostanę opieprz od Cordel za to spóźnienie. Pewnie rzuci tekstem "Jak zwykle, dłużej się nie dało?" lub coś podobnego. Skręciłam w uliczkę i już z daleka widziałam jej czarną mazdę, którą kochała bardziej od całego świata. Dostała ją dwa lata temu od Matki po śmierci Ojca, wydaje mi się, że to właśnie przez to ma do niej taki sentyment. -No jak zawsze. Dłużej się nie dało? - Normalka, to chyba najczęstsze słowa, jakie od niej słyszę. -Gdyby nie mój Ojciec i jego lamenty bym była szybciej.- Widziałam, jak przewróciła oczami i po prostu ruszyła. Rozsiadłam się wygodnie i patrzałam przez okno.
Burlington to nie za ciekawe miasto, nigdy się tu nic nie dzieje. Ostatnio jedynie co to robią w jakimś klubie koncerty czy jakieś inne bzdety. Szczerze mówiąc, to nie interesuje mnie to. Zawsze kojarzą mi się takie wydarzenia tylko z jakimiś oblechami, które chcą kogoś no. Sami dokończcie.
W życiu byłam chyba tylko na dwóch koncertach, pierwszy był w wieku dziesięciu lub dziewięciu lat. Był to koncert tych aktorów z Violetty. Skręciłam tam kostkę, bo tłum dzieci mnie przygniótł. O mój Boże jak ja ich kochałam, codziennie siedziałam i tylko męczyłam Tate, by mi to puścił. No a drugim koncertem, był koncert Lany Del Rey. Ją kocham bardziej niż Violettę w dzieciństwie, przysięgam.
No ale wracając, Burlington jest nudny, poważnie. Nic się tu oprócz wcześniej wspomnianych dziwacznych rzeczy nie działo. Chociaż, jedyne co to to, że co rok rozkładają potężne wesołe miasteczko w dzień tego miasta. Zazwyczaj stoi ono około tydzień, a potem pojawia się znowu za rok. Zawsze lubię tam chodzić, mogę się obżerać watą cukrową albo popcornem. Do 13 roku życia jest za darmo, niestety ja już przekroczyłam ten próg wiekowy. Na te wspominki prychnęłam pod nosem, przez co zwróciłam na siebie uwagę przyjaciółki. -A ci co?- Spojrzała na mnie kącikiem oka nie wiedząc o co mi chodzi. -Przypomniało mi się, jak zostałam staranowana przez gromadkę dzieci na tym koncercie Violetty i skręciłam kostkę- Tym razem wybuchłam śmiechem, bo naprawdę to było zabawne zdarzenie. -O Chryste, pamiętam to. Musiałam cię wyciągać spod nóg tych dzieciaków- Cordel dołączyła do mnie ze swoim śmiechem. Zgaduje, że gdyby widział nas ktoś z zewnątrz, pomyślałby, że jesteśmy na czymś ostrym.
Cordelia to naprawdę piękna kobieta. Zawsze ma na ramionach spuszczone swoje proste czarne włosy, których zawsze jej cholernie zazdrościłam. Oczy mieniące się na brązowo, ale poniekąd na zielono, zawsze je określam jako cudowny las. Jest wysoka i ma piękną sylwetkę. Nie wiem, skąd się urwała, ale jest cudowna.
-Właśnie, miałam ci powiedzieć, że idziemy dziś o 20 na koncert, podobno jakiś debiut zespołu... The Planets? Nie ważne, jakoś tak. Nie przyjmuje odmowy! Podobno dobrze grają.- Poważnie? Czemu to na mnie musi to spadać, jestem typem introwertyczki, która by najlepiej zamknęła się w pokoju, siedząc i obżerając się wszystkim, co popadnie. Za to Cordel to dosłowne przeciwieństwo. Po śmierci Ojca trochę się rozbrykała i nie umie usiedzieć w domu, przez co czasami większość dni spędza albo u mnie, albo gdzieś na imprezach zapijając smutki.
-Serio? Znowu pójdziemy i będą grali jakieś niewarte słuchania gówno. Nie idę .- Odpowiedziałam jej mając nadzieję że nie będzie naciskać i zostawi mnie w spokoju, ale znam ją na tyle że wiem że nie odpuści. -Larwo, jak już słyszałaś bądź nie, nie przyjmuje odmowy. Także nie obchodzi mnie to, co powiesz, bo idziesz ze mną i koniec.- Przewróciłam oczami i już nawet się nie sprzeciwiłam, bo wiedziałam, że, tak czy inaczej, mnie tam zaciągnie. Po chwili zauważyłam, że znajdujemy się już pod szkołą. Wyszłam i zaczęłam iść w stronę wejścia. Jak zawsze kilka osób jeszcze przed szkołą mnie przywitało.
Nasza szkoła dzieli się na kilka grup. Sportowcy, czyli ci, którzy jedynie umieją liczyć to, ile lasek zaliczyli. Tak zwane przez wszystkich kujony, siedzą w kącie i rozmawiają tylko o jakichś projektach, kółkach albo czymkolwiek innym związanym z nauką. Szkolne gwiazdeczki, które wyglądają, jakby ktoś oblał im ryj kwasem. I ci, którzy po prostu mają na wszystko wylane, i są tu tylko po to, by zdać i mieć to z głowy. Ale też jest dużo innych. Myślę, że zaliczam się do tej ostatniej.
-Co mamy pierwsze? - Spytałam Cordel, gdy zaglądałam do szafki. -Chemia z Griff.- Na usłyszenie tego nazwiska miałam ochotę puścić solidnego pawia. Nie cierpię Griff, nie wiem jakim cudem żyje ktoś taki jak ona. -Ja pierdole, z tą jedzą? - Wymruczałam pod nosem, a Cordel wybuchła śmiechem.-Tak panno Adel, ze mną. - Walnęłam głową o szafkę. Lepiej być nie mogło. Jakim cudem ta stara baba pojawia się zawsze, wtedy kiedy nie musi? Teleportuje się?
-Przepraszam Pani Griff. - Wymamrotałam ledwo pod nosem, bo przepraszanie jej za powiedzenie prawdy jest właściwie ostatnim, co chciałam zrobić. Dzień zaczyna się naprawdę ciekawie.
***
Poczułam delikatne ukłucie na plecach. Odwróciłam się i zauważyłam, że Jake podaje mi jakąś karteczkę. Przyjęłam ją zdziwiona, a potem poczułam wzrok mojej przyjaciółki. Czyli to od niej.
Podjadę po ciebie o wpół do dwudziestej. Masz być gotowa.
Ps. Dalej nie przyjmuje odmowy Larwo.Spojrzałam na nią, przewracając oczami. Zapowiada się ciekawy wieczór.
-Panna Grason do odpowiedzi!
Zajebiście.
×××××××××××××××
Witam was!
Pierwszy rozdział jest krótki, postaram się by reszta była dłuższa.
Rozdział powinien wlecieć już z tydzień temu, ale problemy rodzinne mi to popsuły przez co z góry przepraszam.
Następny rozdział nie wiem kiedy się pojawi, ale będę informować was na Twitterze.
Ps. Mogą pojawiać się błędy lub nie jasności.
Miłego dnia/wieczoru :*
CZYTASZ
Planets
Romance~Chcieliśmy sięgnąć gwiazd... Adel Grason - 17 latka wiodąca spokojne życie zostaje zaproszona na debiut nowego zespołu "The Planets" w pobliskim klubie przez swoją przyjaciółkę. Dziewczyna wpadła w nie za ciekawą sytuację z jednym z chłopaków grają...