Pan Woody był dobrze znanym lekarzem chirurgiem, jego praca polegała na ulepszaniu ludzkiego ciała, zajmował się tym już ponad dwadzieścia lat. Uwielbiał swoją pracę i czerpał z niej największą satysfakcję. Wraz ze swoją żoną Małgorzatą zamieszkali w domu, w głębi pięknego gęstego lasu. Zapytacie „Czemu?". Otóż Woody nienawidził miasta, gardził nim do tego stopnia, że w pewnym momencie nawet jego praca nie dawała tyle szczęścia jak na początku. Małgorzata była przeciwna temu działaniu, ale także bardzo zakochana w Woodym, zgodziła się zatem zamieszkać z nim daleko od miasta, w lesie gdzie mało kto stawiał ludzką stopę.
Pewnej srogiej zimy, gdzie drogi wiodące do miasta były zasypane śniegiem... tak zasypane, że nie dało rady wyjechać samochodem, ani pójść na pieszo, w domu Salsmanów doszło do tragedii. Ukochana Woody'ego chorowała na raka płuc. Stadium raka, obejmował wtedy najwyższy stopień, a lekarze dawali jej kilka miesięcy życia. Mijały miesiące, ale Małgorzata dalej trzymała się dobrze, aż do tego wieczoru. Woody jak co dzień wieczór, wychodził z domu żeby go ogrzać, starannie wykonana procedura rozpalania w piecu bardzo go cieszyła. Oboje z żoną uwielbiali ciepło rozprzestrzeniające się po mieszkaniu. Kiedy wrócił do domu, ruszył z uśmiechem na twarzy do sypialni, jednak ten uśmiech nie trwał długo. Zastał swoją Małgorzatę w łóżku... martwą.
Mijały kolejne smutne miesiące od śmierci Małgorzaty. Dla niego nic już nie miało sensu.
Z rozpaczy Woody popadł w obłęd, porzucił dotychczasową pracę. Wedle jego zdania nie mógł pomagać innym, kiedy nikt tamtego wieczoru nie pomógł jego chorej żonie.
Godziny zamieniały się w miesiące samotności, a miesiące w lata. Woody przyrzekł sobie, że gdy jakaś ludzka stopa spotka się z jego posesją, lasem, czy nawet drodze prowadzącej do jego domu... Odetnie ją. Zasady Woody'ego były proste, brak pomocy żonie oznaczało brak pomocy innym.
Pewnego jesiennego wieczoru, kiedy to powoli zbliżała się rocznica śmierci Małgorzaty, Woody usłyszał dźwięk poruszonego dzwonka dobiegającego z lasu, przywiązanego do jednego z drzew. Kilka tygodni temu na swoim terenie rozstawił pułapki na niedźwiedzie, a do drzew przywiązał sznurki z dzwonkami, żeby usłyszeć każdą zbłąkaną duszę, która wejdzie na jego teren.
Tego wieczoru Woody był bardziej zdołowany i żądny krwi jak nigdy wcześniej. Agresja i chęć zabicia rosła z każdym kolejnym stawianym krokiem. Woody w ręce trzymał siekierę, która miała mu służyć do obrony, lub po prostu jeśli to zwierzę... do zabicia go na miejscu. Jednakże nie było to zwierzę. Na liściach obok drzewa leżał młody chłopak, był przerażony, zapłakany i zakrwawiony. Jego noga nadziała się na ostry, gruby na kilka centymetrów wystający z dołu drzewa kawałek metalowego drutu. Krzyki chłopaka jeszcze bardziej wkurzyły Woody'ego, ale w tym momencie do głowy przyszedł mu inny pomysł, niż odcięcie mu nogi i pozostawienie na śmierć.
Podszedł do chłopaka i zaoferował mu pomoc, powiedział że droga do szpitala jest za długa i może się wykrwawić, a on jest chirurgiem i ma swój gabinet w domu. Zapłakany chłopak nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa, bał się. Woody pomógł mu wstać i powolnym ruchem ruszył w stronę domu wraz z krwawiącym chłopakiem. Dla Woody'ego było to jak wygrana na loterii. W jego głowie tworzyły się scenariusze nie godne nawet sobie do wyobrażenia. Nakręcał się z każdym kolejnym krokiem, nie zważając na to, z kim idzie i ile ten ktoś ma lat. W tym momencie liczyło się tylko to, że może w końcu ulżyć sobie w cierpieniu.
Woody położył chłopaka na stole w gabinecie, który faktycznie miał. Dał chłopakowi do zrozumienia, że może go trochę zaboleć. Chłopak był przerażony i chciał uciec, ale Woody to przewidział i wyjął z tylnej kieszeni małą strzykawkę pełną płynu, który sprawi że chłopak stanie się senny, ale nie zaśnie, będzie czuł wszystko, ale nic nie będzie mógł zrobić.
CZYTASZ
DOM PANA WOODY'EGO
HorrorKrótkie opowiadanie o chirurgu, który po stracie żony postanowił pomścić jej śmierć, zadając ból innym.