Był późny wieczór. Początek grudnia, co za tym idzie kolejne nieprzespane noce.
Lily, bo tak miała na imię wysoka blondynka o niebiesko-zielonych oczach, nie była gotowa na nadchodzący miesiąc. Zbliżała się 3 rocznica śmierci jej ukochanej. Jej narzeczonej Rose.
Historia życia Rose była trudna, mówiąc w skrócie jej życie nie było usłane płatkami róż. Jako mała dziewczynka straciła matkę, jej tata starał się jak tylko mógł ale popadł w alkoholizm. Naciągnął ich na ogromny kredyt, komornik zabrał im wszystko co mieli. Miała wtedy 11 lat, a musiała z ojcem błąkać się po podejrzanych uliczkach i spać pod mostem lub gdzieś z brzegu chodnika. W wyniku tego typu życia, często chorowała ale z czasem się uodporniła. Niestety, po 3 latach jej ojciec zachorował. Nie musiała siedzieć zbyt długo na szpitalnym korytarzu, by dowiedzieć się że nie zostało mu już za dużo czasu. Gdy skończyła 15 lat, została sama. Nie zamierzała się poddawać, wróciła do nauki w szkole, po lekcjach dorabiała na sprzedawaniu ulotek.
Lily poznała Rose gdy obie miały 19 lat. Lily często ją odwiedzała by chodź troche jej pomóc. Mimo to, że już wszystko wydawało się być w porządku, dziewczyny odnalazły w sobie bratnie dusze, niespodziewana depresja dopadła Rose. Jeździły po najlepszych psychologach, psychiatrach, nawet jeździły do wróżek. Miały nadzieje że ktoś w końcu im pomoże. Niestety całe wysiłki końcowo poszły na marne. Jednak wytrzymały żyjąc w ten sposób aż 3 lata. W wieku 22 lat Lily znalazła ciało Rose martwe.
01.01.2017 godzina 00:13
Zaczełam szukać Rosie, przed północą powiedziała że źle się czuje i wyszła z salonu. Spędzałyśmy tego sylwestra razem z przyjaciółmi. Ominęło ją otwieranie szampana, na które tak bardzo czekała. Pomyślałam wtedy że może coś się stało, więc bez słowa zostawiłam gości samych ze sobą. Zobaczyłam włączone światło w łazience.
- Hej Rosie, wszystko w porządku? Coś długo cie nie ma kochanie. - powiedziałam oczekując odpowiedzi, lecz jej nie otrzymałam. - Rose?
W tej chwili próbowałam otworzyć drzwi, zakluczyła się. Naszczęście mam trochę wiecej siły niż przeciętne kobiety w moim wieku, więc bez większego problemu wywarzyłam drzwi.
Weszłam do środka i chwile się rozglądałam, poczułam coś mokrego pod stopami więc instynktownie tam spojrzałam.
Krew.
Krew?!
Spojrzałam w stronę z której czerwona substancja się wylewa.
Wanna.
Nie, przed wanną...
Rosie? Moja Rosie?
Nie.
To wszystko tylko mi się śni.
- KURWA ROSIE, MOJA ROSIE! KOCHANIE POWIEDZ COŚ!! - stałam bez ruchu i krzyczałam.
Nie reaguje.
Nie...
Upadłam na kolana i przeczołgałam się bliżej ukochanej. Usiadłam obok niej i wzielam jej głowę w ręce przychylając się do jej ust. Nie słychać żeby oddychała, niemożliwe. Zaczęłam się rozglądać dookoła szukając narzędzia zbrodni. Jej ulubiony scyzoryk, no jasne. Na jej lewej ręce i udach było widać kilka małych ran, lubiła to robić. Wiedziałam o tym. Jednak dziś nie bawiła się w zadawanie sobie zbędnych cięć na nogach czy rękach, poderżnęła sobie gardło. Nie, nie zrobiła tego. Nie mogła. Dlaczego? Nie wiem... nic już nie wiem.
- Rosie, kochanie odezwij się. Wstań prosze, powiedz że wszystko dobrze, powiedz że mnie kochasz. Powiedz coś! Kurwa odezwij sie słyszysz?! - zaczęłam niekontrolowanie płakać. Kałuża krwi mojego słoneczka robiła się coraz większa. Nerwowo głaskałam jej włosy czekając aż cicho zamruczy, jak robiła to zazwyczaj bo uwielbiała jak dotyka się jej włosów. Cisza. Nie wierze. Złożyłam delikatny pocałunek na jej bladym policzku. Zimny. - Moja Rosie... Rosie. Kurwa nie żyje! - wybuchłam płaczem jak nigdy. - Obudź się, kocham cię. Tak cholernie cię kocham! Powiedz coś, ty nie możesz umrzeć! Rozumiesz? Nie poradzę sobie bez ciebie!
Słysząc te krzyki nasi znajomi przybiegli i stanęli w drzwiach. Stali jak zaczarowani, bali się, byli zaskoczeni tym widokiem. Nic dziwnego, widzieli kurwa jebanego trupa nad którym płacze jakaś świruska.
Nie zwracałam na nich uwagi, najważniejsza osoba była kilka centymetrów ode mnie. Nie żyła. Zacisnęłam scyzoryk mocniej w ręcę, przykładając go bliżej swojej szyi trzęsącą się ręką. Ktoś mi go wyrwał. Kurwa. Oddajecie mi to cholerstwo. Chce umrzeć. Tak jak ona. Dajcie mi być przy niej. Idioci.W tym momencie Lily siedziała w salonie płacząc w poduszkę. Co roku, gdy zbliżała się rocznica śmierci Rose, jej narzeczona zaczynała wariować. Mimo upływu czasu, rany zamiast się goić, robiły się coraz bardziej obszerne.
- Kocham cię Rosie, już niedługo znów będziemy razem promyczku. Obiecuje ci to~ - mówiła do ramki z ich wspólnym zdjęciem. Wstała z kanapy i pokierowała się w stronę kuchni. Przeglądałam wszystkie szafki szukając czegoś. Znalazła. Zanim jednak cokolwiek zrobiła, otworzyła szampana i wyjęła kieliszek z szafki. - Za nasze zdrowie kochanie! - wzniosła toast uśmiechając się od ucha do ucha. Zazwyczaj o tej porze roku nigdy nie jest sama, odwiedza ją pełno znajomych i rodziny by nie robiła nic głupiego. Lecz tym razem była sama. Nie wiadomo z jakiego powodu, od kilku dni nikt do niej nie przychodził. Może to właśnie znak dla niej by w końcu zakończyć tą dziecinadę. Delektowała się smakiem ulubionego szampana jej narzeczonej. Po wypiciu odłożyła go do zlewu sprzątając po sobie. Chwyciła wcześniej szukany przedmiot. Bawiła się nim przewracając w palcach. Nuciła jakąś wesołą piosenkę.Była to pierwsza piosenka do jakiej kiedykolwiek zatańczyła z Rose. Miłe wspomnienia. Odłożyła rzecz na szafkę po czym skierowała się do salonu. Wyłączyła telewizor jak i inne rzeczy elektryczne od prądu. Wzięła wcześniej odłożony przedmiot na szafkę i zaczęła się uśmiechać. W drugiej ręce miała wcześniej wspomnianą ramkę. Z tymi dwoma rzeczami kierowała się w stronę łazienki.
Tą tajemniczą rzeczą, był scyzoryk Rose.
Wyjęła ostrze scyzoryka i zaczęła mu się przyglądać. Światło słoneczne odbijało się od niego tak pięknie... Zakochała się w tym widoku. Jednak nie zatrzymało to jej zacnej podróży. Gdy była na progu łazienki... potknęła się.
Ups...
Ramkna ze zdjęciem rozbiła się o czarne kafelki, a Lily upadła. Upadła na kafelki na które spadł scyzoryk. Wbił się w jej klatkę piersiową.
Au.
Wbił się tak mocno, że całe ciało blondynki zaatakował przeszywający ból. Bolało tak bardzo, że nie potrafiła się ruszyć przez jakiś czas. Narzędzie było bardzo głęboko, tylko czubek rączki wystawał z jej ciała. Jednak dziewczyna nie była smutna, wręcz przeciwnie. Wiedziała że lada moment zacznie się wykrwawiać, a właśnie to chciała osiągnąć idąc do łazienki. Mimo że planowała zrobić to troche inaczej, efekt ją zadowalał. Był lepszy, niż jakby zrobiła to sama celowo. Wzięła w rękę ramkę której szkło wbiło się w jej dłoń. Uśmiechnęła się szczerze, od dawna nie była tak szczęśliwa jak w tej chwili. Z jej oka wyleciała pojedyńcza łezka. Czuła jak powoli traci moc w mięśniach, więc położyła ramkę na swoim brzuchu przytulając ją ostatkami sił. Z rany zaczęła nagle wylatywać tona krwi rozlewając się do okoła Lily.
Jedna z najpiękniejszych chwil w jej życiu, a raczej końcówki.
- Kocham cię Rosie, wiem że ty mnie też. Już za chwilę będziemy razem, już na zawsze. Wytrzymam. Dam radę. A potem spotkamy się w niebie, znów będziemy szczęśliwe tak jak kiedyś. - wyszeptała ostatnimi siłami po czym straciła przytomność. Plama krwi była już na tyle duża, że w samym ciale kobiety było jej przynajmniej dwa razy mniej. Mówiąc krótko, za minutę, albo pare sekund Lily w końcu umrze.// mam nadzieje że spodoba wam się tego typu opowiadanie bo może zacznę pisać takich więcej (?). Jeszcze nie wiem. Miłego czytania!
CZYTASZ
Śmiertelne potknięcie
AkcjaMałe czy duże błędy, co za różnica. Jednak te nieodwracalne, mogą ponieść za sobą kolejne i kolejne. Bezgraniczna miłość? Istnieje, ale nie zawsze jest odpowiednia. Czasem krzywdzi obie strony, ale czasem oprócz osób w tej miłości cierpią też osoby...