Czerwony Kapturek

994 93 109
                                    

Był sobie kiedyś niezwykle urodziwy młodzieniec. Jego jasne włosy lśniły jak złoto i okalały delikatną twarzyczkę niczym łagodne fale. Choć był już dorosłym mężczyzną, jego rysy nie stały się z wiekiem wyraźnie ostrzejsze. Lekko zadarty nos, pełne usta, delikatna linia szczęki, drobny podbródek, twarz w kształcie serca, drobny pieprzyk tuż pod lewym okiem i duże zielone oczy, okolone długimi, jasnymi rzęsami. Wszystko to odziedziczył po swojej matce. Tylko to, niewielką zrujnowaną chatkę i długi czerwony płaszcz. Niczego innego nie miała. Zostało po niej tylko tyle. Młodzieniec ukończył dwadzieścia wiosen i też nie miał nic. Tylko przeciekający dach nad głową, czerwony płaszcz, piękną twarz i delikatne, słabe jak na mężczyznę ciało. Matkę bowiem stracił, będąc jeszcze dzieckiem. Nie tęsknił jednak za nią od dawna. Choć niektóre związane z nią wspomnienia były radosne, darzył ją skomplikowanymi uczuciami. Nienawidził bowiem wszystkiego, co po sobie zostawiła. Nie potrafił jednak nienawidzić jej.

Młodzieniec spojrzał na wiszący na szafie, czerwony płaszcz. Kolor nieco już przyblakł. Nadal jednak przykuwał wzrok. Powinien. Taka była jego funkcja. Jednoznaczny i łatwy do zauważenia. Wulgarny i obcesowy. Sięgający niemal kostek, z dużym kapturem i szarą wstążką, którą można było zawiązać go tuż pod szyją. Nie był zbyt ciepły, a materiał nie należał do przyjemnych w dotyku. Nie był też jednak szorstki. Gdy był małym chłopcem, myślał, że płaszcz jest piękny. Jego matka zakładała go zawsze, gdy wychodziła wieczorami z domu. Wyglądała w nim pięknie. Była jednak tak urodziwa, że nawet w prostej, brudnej i zniszczonej sukni przyciągała spojrzenia. Gdy zostawiała płaszcz w domu, jej synek czasem potajemnie go przymierzał. Drobne ciało niemal całkowicie w nim niknęło. Chłopiec jednak uważał, że wygląda w nim równie zachwycająco, jak matka. Ponadto materiał zawsze pachniał jak ona. Teraz młodzieniec nienawidził czerwonego płaszcza. Nosił go jednak często i z wysoko uniesioną głową. Nie zamierzał bowiem uginać się pod ciężarem materiału. Tak jak wcześniej jego matka.

Rozległo się pukanie. Przerwało błogą ciszę i wytrąciło blondwłosego z zamyślenia. Był co prawda przygotowany na gościa, ale liczył, że jeszcze przynajmniej przez godzinę będzie mógł nacieszyć się samotnością. Nie miał wątpliwości, że dziś w nocy ktoś go odwiedzi. Nie wiedział tylko kto i kiedy konkretnie. To zawsze była niewiadoma, choć niekiedy miał pewne podejrzenia. Czasem nie przychodził nikt. To miało swoje wady i zalety.

Ostatni raz zaciągnął się dymem z drewnianej fajki i odłożył ją na niewielki stolik. Wypuścił dym i przeczesał dłonią jasne, blond fale sięgające mu podbródka. Zerknął na siebie w lustrze. Uznał, że wygląda przyzwoicie. Nie zamierzał zbytnio się wysilać. Miał na sobie sięgającą za kolano, białą koszulę nocną z długimi rękawami i raczej głębokim dekoltem. Była wykonana z dość przyjemnego w dotyku materiału. Dlatego lubił ją nosić. Miał też pewność, że jego niezapowiedzianemu gościowi nie będzie przeszkadzał tak niewizytowy ubiór.

Pukanie rozległo się ponownie. Tym razem było głośniejsze. Gość najprawdopodobniej zaczął się niecierpliwić. Młodzieniec wyszedł więc z sypialni, przeszedł przez główną izbę, podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je bez krzty wahania. Nie zdarzyło się jeszcze, by kogoś nie wpuścił. Wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na wybieranie i wybrzydzanie. Charakteryzował się bowiem silną wolą przetrwania. Silniejszą niż jego matki. A by przeżyć, potrzebował przede wszystkim pieniędzy. To od małych, metalowych krążków zależało czy następnego dnia będzie miał pełny żołądek. Czy przeżyje chorobę. Czy będzie miał siłę, by zarobić kolejne monety. Dlatego uśmiechnął się do gościa delikatnie i zapraszająco.

- Rouge no w końcu mi otworzyłeś. Już myślałem, że obejdę się dziś smakiem.

Mężczyzna, który stanął w jego drzwiach, był częstym gościem. Ponadto raczej miło widzianym. W porównaniu do innych odwiedzających jego dom nie sprawiał niemal żadnych problemów. Na imię miał Basile. Był dwa razy starszy, nieco zaniedbany i żonaty. Mógłby być jego ojcem. Młodzieniec zdawał sobie sprawę z tego, że to wręcz prawdopodobne i to stwierdzenie można by potraktować dosłownie. Nie znał bowiem swojego ojca. Mógł być to któryś z tutejszych mężczyzn równie dobrze, jak jakiś przejezdny. Był niemal kopią swojej matki, nie mógł więc sugerować się odziedziczonymi po ojcu cechami wyglądu. Mężczyzna, który go odwiedził, nie wyglądał jak ktoś, kto byłby z nim spokrewniony. Ciemnowłosy, ciemnooki, o dużym, krzywym nosie i wydatnej, porośniętej przyciętą na krótko brodą szczęce. Był mężczyzną średniego wzrostu, dość dobrze zbudowanym. Od młodości pracował fizycznie, co było po nim widać. Opalona, ogorzała skóra, dłonie pokryte bliznami i zgrubieniami. Całkowite przeciwieństwo delikatnego filigranowego młodzieńca.

Baśnie w Krzywym ZwierciadleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz