Rozdział 1: Pierwszy dzień wakacji

29 5 1
                                    

-Nareszcie wolność! - Julek dosłownie wyskoczył z pociągu jeszcze zanim ten zatrzymał się na dobre na stacji.

-Przymknij się, bo powtórzyłeś to już z pięć razy od kiedy wyszliśmy ze szkoły. - Sara podążyła w ślady przyjaciela, zeskakując lekko na wykładany kostką peron. Strofowała Julka oczywiście w żartach, bo sama okropnie się cieszyła na myśl, że w końcu mają wakacje. I że nareszcie przyjechali do Lecznicy, i zobaczą się z Manią, Antkiem, Jankiem... no, ogólnie wszystkimi. Że nawet dziś wieczorem, jeżeli tylko będą mieli ochotę, będzie można rozpalić ognisko na wygonie, i później jeszcze raz w sobotę, bo wtedy wypada noc świętojańska. I że akacja rosnąca przy stacji tak odurzająco pachnie w rozgrzanym powietrzu. Prawda jest taka, że w pierwszy dzień wakacji człowiek cieszy się zwyczajnie ze wszystkiego.

- Mylisz się, młoda damo, wspominałem o tym conajmniej 8 razy. - Julek wyszczerzył zęby w uśmiechu, szturchając przyjaciółkę w bok.

Na stacji przez chwilę zrobił się ruch, paru ludzi wysiadło z podstawionych wagonów, nieco więcej do nich wsiadło. Sara i Julek zwinnie przelawirowali przez sztuczny tłok i przeszli na drugą stronę torów, zanim jeszcze pociąg ruszył. Udeptaną w trawie ścieżką ruszyli w kierunku szosy, przy której odbitym słońcem błyskał do nich nowiuteńki, świeżo wyremontowany przystanek PKS.

-Myślisz, że zdążymy? - Sara zerknęła na swój nowy zegarek, prezent od dziadków za dobre świadectwo. Był to metalowy, elektroniczny model od Casio w stylu retro. Przy zanużeniu do 3 metrów, wodoodporny.

-Musimy, jesteśmy z piętnaście minut przed czasem. Uważaj na te jeżyny. - Odparł Julek. Istotnie, na całej długości ścieżki pod nogi wcinały się kolczaste łodygi, a kilka z cierni zdążyło już podrapać im łydki. "Trzeba pamiętać, żeby potem obejrzeć się od kleszczy", pomyślał.

-Rozpalimy dzisiaj?

-Jak wujo powoli. Nie padało ostatnio więc nie wiem, czy na grudzi nie będzie na razie za sucho.

-Może u nich padało.

Chwilę później dotarli do przystanku. Na jego odnowionych, szklanych ścianach nie wisiały żadne rozkłady. Paradoksalnie, samowolnie nie można było nic naklejać - gmina zamierzała wlepiać kary za "wandalizowanie" nowej inwestycji. Na szczęście Julek miał w telefonie zdjęcie rozkładu jazdy jeszcze ze starego przystanku, wystarczyło więc tylko modlić się, aby był aktualny. Do większego odcinka drewnianej ławeczki, choć zamontowano ją pod nowym dachem, właściwie o każdej porze dnia docierało słońce i był tak nagrzana, że zrezygnowali z siadania na niej. Stali więc, odłożywszy na ławkę przynajmniej ciężkie plecaki, w które spakowali wszystko, co uznawali za niezbędne na wakacjach. Tym sposobem bagaże obojga wypchane były przedmiotami pokroju scyzoryków, zapalniczek, lornetek, komiksów i nieznacznym zapasem ubrań (będzie można uprać u dziadków, a poza tym u nich też mieli w razie czego jakiś zapas odzieży na zmianę). Żałowali, że wypadło im przyjechać akurat w takiej porze dnia, kiedy powietrze jest najbardziej rozgrzane. Z drugiej strony jednak nie mieli zbyt dużego wyboru - uparli się, żeby przyjechać od razu po zakończeniu roku szkolnego, więc zaraz po apelu polecieli do domu żeby przebrać się z galowych ubrań, złapać spakowane poprzedniego dnia plecaki, pożegnać się pośpiesznie z rodzinką i biec na najwcześniejszy możliwy pociąg o 15:20. Tym więc sposobem gdy dotarli na stację w Łykach o 16:05, musieli liczyć się z czekaniem na autobus do Lecznicy w najgorszym upale. Na domiar złego, skończyła im się woda. 

°

Autobus nie przyjechał. Godzina podana na rozkładzie ze zdjęcia już dawno minęła, a po PKSie nie było ani śladu. 

- W sumie to można się było tego spodziewać. Szlag by to,  trzeba będzie iść. - Sara zarzuciła plecak spowrotem na plecy, do których koszulka już jej się kleiła od potu. 

Czosnek na wampiryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz