-1-

8 0 0
                                    

Stałem właśnie za barem robiąc kawę, gdy usłyszałem czyjeś wołanie.

- Kajtek! - Z tacą pełną zebranych pustych naczyń wbiegła Aurelia, jedna z kelnerek. - Robisz coś może, czy masz chwilkę? - Zatrzymała się przy mnie na moment, wyczekując odpowiedzi.

- Kończę robić kawę i jestem wolny, w czym ci pomóc? - odparłem łagodnie, ustawiając wszystko starannie na talerzyku.

- Pomógłbyś mi wynieść kilka zamówień? Nie zabiorę się ze wszystkim, a goście już dość długo czekają.

Jasnowłosa odeszła na moment, aby odłożyć uprzednio zebrane naczynia, które z każdą chwilą zdawały się być jeszcze cięższe.

- Pewnie, już do ciebie idę - dziewczyna uśmiechnęła się wdzięcznie, następnie kierując swoje kroki w kierunku wydawki. Ruszyłem pospiesznie za nią.

Aurelia była szczupłą, jasnowłosą dziewczyną o wyjątkowej urodzie, którą niejednokrotnie przykuwała uwagę klientów. Była również wyjątkowo wysoka, mierzyła prawie metr osiemdziesiąt. Niestety, przebiła wzrostem także mnie, a zatem ja z moim metr sześćdziesiąt pięć musiałem za nią niemalże biec, gdy ta przerzuciła się na szybsze tempo.

Zgarnęła szybko kilka talerzy, został jeszcze jeden, z którym nie dałaby rady się zabrać.

- Weź to, dobra? Ja ci pokażę, gdzie masz to zanieść - zaleciła, co też szybko wykonałem.

Byłem jej wdzięczny, że nie kazała zanieść mi tego po numerze stolika, ponieważ kompletnie się w tym gubiłem. Zawsze się bałem, że pomylę liczby, klientów, zamówienia, stoliki. Stąd też moja wdzięczność sięgała zenitu, gdy ta po prostu mi go dokładnie wskazała.

- Tamten przy oknie, widzisz? - odezwała się, gdy weszliśmy na salę - siedzi tam taki mężczyzna w garniturze - dodała, jak gdyby dla pewności, że na pewno zrozumiem, o kogo chodzi.

Cóż, ciężko było akurat go przeoczyć. Idealnie dopasowany garnitur, ciemne włosy, lekko zaczesane do tyłu, jednakże kilka nieposłusznych kosmyków wciąż uciekało mu na twarz, która swoją drogą była piękna, dość mocno zarysowane rysy twarzy. Jego wzrok był utkwiony w książce, którą ten trzymał w rękach. 

Wyglądał na kogoś ważnego.

Niepewnie ruszyłem z zamówieniem w jego stronę, czując, jak z każdym krokiem coraz bardziej brakowało mi tchu. Bałem się, bałem się kontaktu, konieczności rozmowy z obcymi dla mnie ludźmi, stąd też wolałem przesiadywać za barem, niż na kelnerstwie.

- Dzień dobry - uśmiechnąłem się lekko, jak przystało na to stanowisko.

Podniósł na mnie swój nieco obojętny, jak i zarazem delikatnie podirytowany wzrok.

Czyżby był na mnie zły?

Aż tak wciągnęła go ta książka?

A może za długo czekał?

- Pańskie zamówienie, sałatka grecka - ostrożnie postawiłem przed mężczyzną jego zamówienie, kompletnie nie dostrzegając tego, iż podwinąłem rękawy.

Stałem wcześniej za barem, tam mogłem, tam nikt nie widział. Nikt nie widział białych kreseczek rozsianych gęsto po moich rękach. Podając zamówienie, mimowolnie wystawiłem rękę, dzięki czemu stało się to jeszcze bardziej widoczne.

Odłożył książkę na bok, rozsiadając się wygodniej.

- To żenujące. - oznajmił oschle, sięgając po sztućce, jak gdyby nigdy nic.

- Słucham? - dopytałem kompletnie zdezorientowany.

- Słabi ludzie się tną, a słabi są żałośni. - podsumował krótko, ponownie nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Słowa z jego ust wychodziły tak gładko, że gdyby znaczyły coś innego, mógłbym się nawet w nich zakochać.

Ale w tej chwili, zadziałały na mnie, jak tuzin ostrych noży wbitych wprost w serce, plecy, w całego mnie. Po prostu, ten okropny ból, to poniżenie było nie do opisania.

Nie odpowiedziałem już, jedynie kiwnąłem głową na znak zrozumienia.

- I jak, zaniosłeś? Spytałeś, czy chce może domówić coś jeszcze? - zagadnęła mnie Aurelia, która akurat również już wracała od innego stolika.

- Nie spytałem, przepraszam cię, muszę na chwilę wyjść - odparłem na jednym tchu, starając się zabrzmieć, jak najbardziej tylko potrafiłem spokojnie, jednakże mój głos mnie zdradzał.

- Młody, coś się stało? - spytała zmartwiona, zachodząc mi drogę, aby móc na mnie spojrzeć.

- Proszę, później ci wytłumaczę, teraz chcę po prostu stąd wyjść - czułem, że ciężej mi się oddycha.

- Dobrze, idź, zastąpię cię na ten czas na barze - posłała mi pokrzepiający uśmiech, idąc w stronę mojego stanowiska.

Wyszeptałem tylko krótkie ''dziękuję'', aczkolwiek wątpię, że usłyszała.

Wyjątkowo szybko znalazłem się na tyłach restauracji. Sięgnąłem dłonią do kieszeni kurtki, którą zgarnąłem po drodze z baru. 

Wyjąłem opakowanie, dobrze już mi znanych, papierosów. Winstony czerwone. Włożyłem jednego z nich do ust, a następnie osłaniając delikatnie ogień zapalniczki, podpaliłem. Czułem, jak dym tytoniowy przyjemnie otula moje płuca, które jeszcze chwilę temu zdawały się przestać ze mną współpracować. Ciężko mi się oddychało, trochę spanikowałem. 

- Dupek - skwitowałem sam do siebie, myśląc o wcześniejszej sytuacji.


dobry uczeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz