Z rany, którą pozostawiła w jego sercu, każdego dnia powolnie, niczym gorzka trucizna sączyło się cierpienie, żal i poczucie beznadziejnej bezsilności, które trzymało go w garści niczym marionetkę. Nie próbował już nawet walczyć o to, by odzyskać władzę nad własnym życiem. Dopóki jej nie stracił, nie był świadom tego, że nie potrafi bez niej żyć. Zrozumiał to dopiero, kiedy wraz z jej ostatnim tchnieniem, fasada niestrudzonej superbohaterki opadła, obnażając przed nim tę samą przemądrzałą, pyskatą i irytującą do granic dziewczynę, którą zbywał każdego dnia w szkole. Nie potrafił wyprzeć z pamięci jej chabrowych oczu, niegdyś roześmianych, wyrażających czystą determinację, które w ułamku sekundy stały się puste, pozbawione duszy. Nie było dnia, żeby zamykając się w bibliotece pod pretekstem nauki, nie wracał myślami do tamtej chwili, w której poczuł na swoim policzku jej ostatni, ciepły oddech.
Przeklęta Bridgette Birdwhistle-Cheng. Niepoprawna idealistka, która nie mogła pojąć, że ani on, ani jego kuzyn nie potrzebowali jej litości. Gdyby tylko nie wyznał jej wtedy prawdy i w chwili słabości nie wyjawił kim, a właściwie czym byli oraz z jakimi konsekwencjami wiązało się ich istnienie, nadal byłaby przewodniczącą samorządu uczniowskiego w Ashbourne. Gdyby nie wylał na nią żalu, jaki czuł wobec matki i ciotki, nadal irytowałaby go, przynosząc mu do szkoły własnoręcznie przygotowany lunch pływający w paskudnym sosie słodko-kwaśnym. Gdyby nie jego egoizm, nadal by żyła.
Czasami wydawało mu się, że w powietrzu nadal unosił się drażniący zapach jej perfum, co było oczywiście niemożliwe. A jednak, chcąc zachować w pamięci delikatny aromat jej ulubionych kwiatów, nie mówiąc nic ciotce, wygospodarował w jej ogrodzie niewielką rabatkę, na której od kilku tygodni rozkwitały nieśmiało niewielkie dzwoneczki pachnących narcyzów. Kiedy tęsknota stawała się nie do zniesienia, a w jego umyśle ponownie rozbrzmiewał jej melodyjny śmiech, zakradał się tam, unikając zgrabnie reszty domowników. Siadał naprzeciwko grządki i wpatrując się w nierozwinięte do końca pączki, wspominał każdą beztroską chwilę spędzoną u jej boku.
Tym razem jednak okrutna wyobraźnia nie próbowała ponownie zadrwić z jego uczuć. Naprawdę słyszał jej śmiech. Starając się ze wszystkich sił uspokoić skołowane, wyrywające się naprzód serce, analizował jej nienaganną sylwetkę. Choć wydawała mu się nieco niższa niż zapamiętał, a końcówki ciemnych włosów zatrzymywały się fikuśnie na jej ramionach, zamiast opadać długimi kaskadami na plecy, jej śmiech brzmiał dokładnie tak samo, jak ten, który odtwarzał w swoim umyśle każdego wieczora.
I choć z całego serca nienawidził wszystkiego, co można było nazwać paranormalnym i nadnaturalnym, choć jego racjonalny umysł podpowiadał mu, że Bridgette nie żyje, musiał przekonać się na własnej skórze, że jego domysły były tylko bezlitosną grą omamionych zmysłów i złamanego serca. Pędził przed siebie na wyprostowanych, sztywnych nogach, mijając bez słowa wuja i natychmiast puścił się w stronę ogrodu. Nawet nie próbował poskromić swojego urywanego oddechu oraz kropelek potu, spływających spod oklapniętej, jasnej grzywki po czole. Musiał czym prędzej skonfrontować się z rzeczywistością.
Ogród wydawał mu się w tamtej chwili labiryntem bez wyjścia. Kolejne krzewy pełne kwitnących różaneczników i pachnących bzów były wyłącznie jasnozieloną smugą, majaczącą w zasięgu jego wzroku. Niczym lunatyk, pogrążony w sennym transie, bez chwili zawahania skierował się do swojej rabatki z narcyzami, a kiedy dotarł na miejsce, zatrzymał się za jej plecami, dysząc ciężko. Modlił się, by mara, która majaczyła przed jego oczami nie zniknęła nim zdąży nacieszyć się jej widokiem.
Była idealna. Odkryte, blade ramiona, wyeksponowane przez jasnoróżową koszulę bez rękawów były pokryte drobnymi piegami, dokładnie tak, jak zapamiętał. Wiatr, który manipulował krótkimi, rozpuszczonymi włosami, muskając jej kark, przywołał do jego nozdrzy idealny zapach narcyzów. Nie tych, z powolnie zakwitającej rabatki, lecz ten, który zapamiętał jako jej perfumy. Był odurzony. Wpatrywał się bez słowa w tył jej sylwetki na przemian wyciągając i chowając otwartą dłoń. Chciał jej dotknąć. Upewnić się, że była wyłącznie wytworem jego poranionej wyobraźni, by móc w spokoju wrócić do biblioteki i ponownie uciec w świat nauki, jednak niemądre serce nalegało, żeby nacieszył się tym widokiem jeszcze przez kilka krótkich chwil.
CZYTASZ
Obietnica
Hayran KurguJedno życie gasnąc, bezpowrotnie zmienia trzy inne. Kiedy Bridgette umiera, Marinette znajduje w jej pokoju skrzyneczkę opatrzoną jej imieniem, a w środku pokaźną stertę listów, w których zmarła kuzynka przedstawia jej historię dwóch chłopców, który...