🔥

852 79 67
                                    

Bankiet.

Na sam wydźwięk tego słowa Sanowi robiło się niedobrze. Nie lubił wychodzić do ludzi, których zresztą w większości nie znał, uśmiechać się sztucznie i słuchać nudnych rozmów swojego ojca, który jedyne, czym się przejmował, to pieniądze. Z tego, co było mu wiadomo, znów nie będzie tam żadnych jego rówieśników, choć z tego co mówił jego ojciec, bliski przyjaciel ich rodziny, pan Jung, miał syna w podobnym wieku do niego. Nigdy jednak nie widział go na oczy, a sam mężczyzna oznajmił, że chłopak nie potwierdził swojej obecności na dzisiejszym przyjęciu.

Oczywiście, lubił, gdy ojciec chwalił go i mówił o nim jak o największej dumie rodziny, ale to zaczynało się robić nudne. Wszyscy go szanowali i podziwiali, ale tak naprawdę co o nim myśleli? Zapewne różne rzeczy. On sam nie miał nigdy normalnego życia, wszystko było podyktowane przez głowę rodziny. Czasem tęsknił za matką i tym, jak wielkie wsparcie zawsze mu okazywała. To ona nauczyła go, by się nie poddawał. Prawdopodobnie gdyby nie ona, nie zaszedłby tak daleko i nie przyniósł dumy swojej rodzinie.

Stał przed lustrem prawie piętnaście minut, próbując jakoś przekonać samego siebie, że tym razem wcale nie będzie się nudził, siedząc przy stole i słuchając rozmów swojego ojca ze znajomymi, którzy też byli obrzydliwie bogaci, jak całe to towarzystwo.

Gdy dotarli na miejsce, pan Choi od razu upewnił się, że jego syn będzie się trzymał obok niego i przywita się z wszystkimi ważnymi osobowościami, tak jak powinien. San czuł się jak ptak w klatce.

Niby miał te dwadzieścia lat, był dorosły, ale wciąż uzależniony był od ojca i jego pieniędzy. Bo bez nich nic by nie osiągnął. Nie poszedłby na dobrą uczelnię, nie miałby tak dobrego wykształcenia. To jemu zawdzięczał wszelkie wygody, jakie miał w życiu. Nie wiedział jak to jest oszczędzać na upatrzoną konsolę, czy album lubianego wykonawcy. Zawsze dostawał od ojca wystarczająco dużo pieniędzy na co tylko chciał. Ale mimo to nie potrzebował tego wszystkiego.

No bo po co mu konsola, jeśli nie ma z kim na niej grać? Po co mu gry, w które musi grać sam? Nawet nie miał z kim się podzielić swoimi ulubionymi piosenkami, nie miał nikogo. Zawsze był sam i to sprawiało, że nigdy nie był tak naprawdę szczęśliwy. Choćby jeden przyjaciel wystarczył. Samotności to najgorsze, co kiedykolwiek mu się przytrafiło, a co musiał znosić przez większość swojego życia.

Niedługo po tym, jak pojawili się na miejscu, podszedł do nich mężczyzna, którego San od razu rozpoznał, widywał go bardzo często w firmie.

Pan Jung znał się z jego ojcem od bardzo dawna, razem zrobili dla firmy naprawdę wiele i traktowali ją jak jedno ze swoich dzieci. Choć z tego, co wywnioskował San, mężczyzna traktował ją lepiej od własnego syna.

- Czekałem na was. - uśmiechnął sie nieco niższy od Sana pan Jung. - Miałem też nadzieję, że zjawi się też mój syn, ale zaczynam wątpić w jego dzisiejszą obecność. - dodał wyraźnie niezadowolony. - Aish, gdyby był taki jak ty, San, to wszystko byłoby prostsze. - zaśmiał się, ale chłopak tylko uśmiechnął się niemrawo.

Nie podobało mu się to miejsce, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Dlatego znów przy tak na twarz tę znienawidzoną maskę grzecznego chłopca, którego życie opiera się na przestrzeganiu zasad ojca.

Po krótkiej rozmowie, gdy już mieli się kierować do jednego ze stołów, San spostrzegł młodego chłopaka zmierzającego w ich stronę, poprawiając jeszcze swój ubiór, jakby dopiero co się przebrał.

- Mocno się spóźniłem? - stanął obok pana Junga i w tym też momencie San połączył fakty. Syn mężczyzny był do niego naprawdę podobny, aczkolwiek miał nieco delikatniejszą urodę.

THE MOTTO • Woosan (One Shot)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz