Rozdział 3

1K 60 3
                                    


Zakład Medycyny Sądowej, Kraków

Poniedziałek miał w sobie coś przeklętego, coś, co powodowało, że ludzie na wspomnienie tego dnia kurczyli się w sobie, skrycie marząc, aby móc schować się przed całym światem.

Zuzanna swoje poniedziałki przeważnie zaczynała od pośpiesznego rajdu ulicami Krakowa, byle zdążyć do prokuratury. Z każdym dniem podniesienie się z łóżka stawało się dla niej coraz większym problemem. Z samego rana umysł zaczynał tworzyć setki scenariuszy, co zrobić, żeby zaszyć się w domowym zaciszu i nie musieć nikogo oglądać. Ta nierówna walka trwała zazwyczaj kilkadziesiąt minut, dlatego Zuzanna wyćwiczyła pewne wzorce funkcjonowania. Po pierwsze nastawiała wcześniej budzik. Wieczorem przygotowywała sobie dokumenty, ubrania, a nawet wyciągała kubek z szafki na wypadek, gdyby nabrała ochoty na poranną kawę. Czasami jednak nawet utarte schematy zawodziły.

Niedzielę spędziła na wertowaniu dokumentów i notatek dotyczących sprawy Rzymianina oraz na rozpamiętywaniu wizyty na miejscu prawdopodobnej zbrodni. Zatruwanie umysłu sprawami innymi niż problemy osobiste pozwalało kobiecie znaleźć względny spokój; nawet pretensje Łukasza traciły wtedy na sile.

Dziś w związku z „pracą w terenie" prokurator mogła pozwolić sobie na późniejsze wyjście z domu. Do Zakładu Medycyny Sądowej dotarła, gdy patolog kończyła robić sekcję skoczka.

Wyobrażenie, że prokurator jest obecny przy sekcji od A do Z, i z pasją przygląda się każdemu cięciu ciała, jest dalece błędne. Ciała nie tną lasery ani inne nowoczesne urządzenia, a patolog nie skanuje próbek krwi, skóry czy włosa magicznymi okularami lub wymyślnymi pistoletami na podczerwień. To nie CSI Miami. Tu patolog nie jest seksowną blondynką w szpilkach Louboutina i w garsonce od Diora.

Zuzanna pożałowała, że rano zmusiła się do zjedzenia kanapki i wypicia kawy. Skromny posiłek rósł w żołądku w zastraszającym tempie. Z trudem obserwowała, jak lekarka zaszywa klatkę piersiową denata.

– Nic nadzwyczajnego dla ciebie nie mam – stwierdziła patolog z lekkim rozleniwieniem w głosie. – Wyniki toksykologiczne będą kiedyś tam. – Chcąc zaakcentować swoje słowa, machnęła dłonią ubraną w lateksową rękawiczkę. – Mnogie złamania kości długich kończyn górnych, pęknięcie kości miedniczej, złamana kość udowa, rozerwana opłucna, jama brzuszna i pęcherz, złamany kręgosłup piersiowy. No, nie ma co zbierać. Brak śladów walki oraz zadrapań mogących powstać w wyniku wcześniejszej szamotaniny.

– Czyli mówiąc kolokwialnie, po prostu wziął i skoczył – podsumowała dosadnie prokurator.

Patolog uśmiechnęła się pod nosem.

– Teoretycznie tak.

– Czemu tylko teoretycznie?

– Biorąc pod uwagę pozycję, w jakiej znajdowało się ciało, mogę sądzić, że jednak doszło do samobójstwa. W raporcie wykazano, że leżał prostopadle do miejsca skoku, w odległości ośmiu metrów od ściany budynku? – zapytała, chociaż mogło się wydawać, że nie oczekiwała odpowiedzi.

Wysocka potwierdziła skinieniem głowy. Znała raport na pamięć, wiedziała nawet, w którym miejscu podkomisarz Gargamel źle postawił przecinek.

– Zasada jest następująca: jeśli ktoś skacze, to raczej przodem, ciało powinno zatem leżeć prostopadle do miejsca skoku. Odległość zależy od prędkości początkowej, odbicia, rozbiegu. Jeśli wypadniemy przypadkowo z okna, bez udziału osób trzecich, ciało powinno znajdować się blisko ściany, nawet w pozycji bocznej. Przy drobnej pomocy, czyli wypchnięciu, ciało ułoży się podobnie jak po wypadnięciu, ale odległość od budynku będzie większa. Nie sądzę, żeby ktoś miał na tyle siły, żeby rzucić nim w taki sposób, by ułożenie ciała wskazywało na skok. No ale to zamknięte okno – westchnęła, jakby los denata i rozwiązanie sprawy leżały jej na sercu. – Druga kwestia to znak na dłoni. Charakterystyka prowadzenia linii i głębokość cięcia wskazują, że mogła zostać wykonana przez osobę leworęczną.

Mecenas -  WYDANY 15.03.2023Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz