— Przez żołądek do serca — powiedziała Petra, kiedy przyszłam do niej z kawałkiem tarty cytrynowej. Niewiele zostało z tego co przysłał mi Vince, ponieważ sama zjadłam większość wczoraj i tylko resztki mojej silnej woli pozwoliły mi pozostawić ten kawałeczek dla Petry. — Gdyby mi ktoś wysłał takie pyszne ciasto, to nie musiałby już się nawet oświadczać. Mówię ci, ten gość dobrze to zaplanował.
— O czym ty mówisz? — zmarszczyłam czoło, ale dziewczyna nie śpieszyła się z odpowiedzią, bo rozkoszowała się kawałkiem jedzenia w buzi, mimo że siedziałyśmy między kartonami pełnymi suszonych robaków, dla zwierząt.
Petra pracowała na pół etatu w sklepie zoologicznym, a magazyn, gdzie spędzała przerwy był pełen osobliwych rzeczy. Wciąż miałam uraz do tego miejsca, po tym jak z jednego pudełka wyśliznął się wąż, którego właściciel sklepu zapomniał wypakować. Zwierzę spadło prosto na moje kolana i chociaż miało piękne oczy, to widok jego zębów jadowych nie należał do tych przyjemnych.
— Mówię o tym Vincencie.
— Nazywa się Vince, a nie Vincent — poprawiłam ją, na co Petra wzruszyła ramionami.
— To nie ma żadnego znaczenia. Chodzi o to, że jeśli facet mówi ci o swoim ulubionym jedzeniu i zależy mu na tym, żebyś też je polubiła to znaczy, że coś jest na rzeczy — wyjaśniła, jakby było to oczywiste. — Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że obecny Vince jest trochę inny niż Vince sprzed dziewięciu lat. Może ciasto to jego sposób na powiedzenie przepraszam? Na przykład moi rodzice nigdy nie potrafili wydobyć z siebie tego słowa ani w stosunku do mnie, ani w stosunku do siebie nawzajem, więc kiedy chcieli mnie za coś przeprosić to przynosili mi do pokoju obrane i pokrojone jabłko, albo kawałek świeżo upieczonego piernika. Nie mówię, że to najlepszy sposób na prośbę o wybaczenie, ale wciąż lepszy niż gdyby nawet nie spróbowali.
— Tak, wiem. Z jednej strony czuję, że przesadzam z tą całą nienawiścią, ale z drugiej strony wciąż czuję się tak samo jak dziewięć lat temu. W każdym razie to nie ma większego znaczenia, ponieważ łączą nas teraz stosunki na szczeblu pracy, nic personalnego.
— Skoro tak, to się nim nie przejmuj, ale jeśli jeszcze raz wyślę ci takie dobre ciasto, to wyjdź na niego — oblizała się z okruszków po jedzeniu i wstała z kartonu pełnego karmy dla chomików. — Wiesz, chyba nikt nie kupi śmierdzącego Joe — wróciłyśmy na sklep, przechodząc obok klatki z czarnym królikiem o specyficznym zapachu. — Sama bym go przygarnęła, ale wtedy moi współlokatorzy wyrzucą mnie na zbity pysk.
— Na moje oko masz już wystarczająco zwierząt. Kocham je wszystkie, ale co za dużo to nie zdrowo — zasugerowałam, a Petra w teatralny sposób złapała się za serce, eksponując swoje paznokcie w różnych kolorach.
— Mówisz jak moi współlokatorzy, a przecież za jakiś czas będę twoją stałą klientką. Ktoś musi leczyć moje zwierzątka — zostawiłyśmy śmierdzącego Joe i przeszłyśmy w głąb sklepu z mnóstwem akwariów.
— Nie obraź się, ale myślę, że chomiki i świnki morskie nie żyją aż tak długo. Do tego czasu będziesz miała już inne futrzaki — powiedziałam i szybko ugryzłam się w język, a Petra prychnęła.
— Udam, że tego nie słyszałam, chyba że chcesz, aby mój następny obraz dla ciebie był wykonany z odchodów śmierdzącego Joe.
Petra była moją lubioną (i jeszcze niesławną malarką), której obrazy nie zawsze były dla mnie oczywiste. Rzadko kiedy wiedziałam co przedstawiają, ale skoro w Akademii Sztuk Pięknych przyznawano jej jakieś nagrody, to musiała być całkiem dobra. Swoje dzieła nie zawsze tworzyła za pomocą farb i czasami były to materiały, których pochodzenia za nic nie chciałam znać. Wystarczyło mi, że wiedziałam czym namalowała obraz dla swojej byłej dziewczyny.
CZYTASZ
Your name hurts
Romance- Skrzywdziłeś mnie swoimi słowami, a teraz próbujesz za ich pomocą mnie przeprosić - wyśmiałam go, zakrywając uszy jak małe dziecko. Vince Aaron Rayne zmienił życie Abbie, gdy miała zaledwie dwanaście lat, a ona przez kolejne lata hodowała wobec ni...