XI

71 5 1
                                    

Zaczynamy życie od złapania oddechu, natomiast na koniec żywota wypuszczamy go, zamykając oczy już na wieczność... Oddech. Początek, jak i koniec. Rozbudza w nas iskrę życia. Bez niego gaśniemy, popadając w otchłań.

„Oddech Cię nie potrzebuje. Sam oddycha. Gdybyś to ty musiał pamiętać o oddychaniu, zapomniałbyś o tym już dawno temu. Tak więc wczucie się we własny oddech może stać się ważnym antidotum na naturalną skłonność do żywienia przekonania "muszę mieć kontrolę". Obecność w procesie własnego oddychania, przypomina człowiekowi, że u podstaw jego bycia dzieje się coś, co w bardzo małym stopniu, zależy od tego kim się jest, lub co chce się osiągnąć."

Mark Williams, Danny Penman, "Mindfulness. Trening uważności."

Co jakiś czas odzyskiwałam świadomość wybudzając się z koszmarów ostatnich wydarzeń. Zachłannie łapałam powietrze, ponownie popadając w odmęty wspomnień przeplatających się między sobą. Słyszałam spanikowane głosy i jak przez mgłę widziałam ciemne sylwetki krążące wokół mnie. Pojedyncze frazy docierały do mnie w zwolnionym tempie. Ciągłe sprzeczki, wzajemne oskarżenia, nerwy spuszczone jak psy z łańcuchów, które wzajemnie się atakują. Doprowadzając do coraz większych pęknięć w moim zespole. Nieustannie dzwoniący telefon przytrzymywał mnie chociaż przez chwilę przy rzeczywistości.

- Yuuko, czemu ona jest nieprzytomna?! Mówiłeś, że nic jej nie będzie! - Gorączkował się Hetman. Niezmiernie chciałam otworzyć oczy i powiedzieć im „Chłopaki, przecież to lekkie draśnięcie." Jednak tylko leżałam i oczyma wyobraźni rysowałam sobie ich w tej sytuacji.
- Człowieku, staram się kurwa jak mogę! Straciła za dużo krwi, po drugie jakbyś zapomniał, to rzuciłem studia medyczne i po trzecie gdybyś w jakimkolwiek stopniu potrafił się obsługiwać bronią, to może nie zostałaby postrzelona. Bo przypomnę, że to kurwa ciebie ratowała! - Zapadła niezręczna cisza... Czułam jak wewnętrznie wszystko we mnie buzowało. Mój zespół rozpadał się na moich „oczach".
- Zaraz nie wytrzymam, wyłączcie ten telefon! Czyj on jest kurwa?! Bambi! A może twój, Kafel?! - Krzyczał Kirk.
- Gościu, uspokój się, bo Ci zaraz żyłka pęknie. - Prześmiewcze komentarze Kafla nie pomagały w polepszeniu sytuacji.

Ponownie nastała głucha cisza... Coraz więcej demonów wokół mnie... Jeszcze więcej wyrzutów sumienia i tak wiele pokrzywdzonych ludzi na mojej drodze... Czemu jest mi tu tak źle?!

Spaceruję po zwęglonej ziemi. Schodząc coraz niżej... Pierwszy krąg za mną. Ludzie biczowani przez kreatury. Łańcuchy ciążące na moich nadgarstkach. Łkanie kobiet i krzyki mężczyzn towarzyszyły mi podczas wędrówki. Słone łzy spływają po opalonych polikach... W powietrzu wyczuwa się odór rozpaczy. Mroczne postacie jednym ruchem rzuciły mnie na kolana, przed jego oblicze. Metal uderza o krwistą posadzkę powodując charakterystyczny brzdęk. W stresie oddech przyspiesza... Bez krzty odwagi mierze się oko w oko z nim. Czerwone oczy wyróżniające się na czarnym tle, przeszywały mnie na wylot. Para rogów pnąca się ku górze dodawała powagi postaci przede mną. Ogniste skrzydła wiły się po podłodze, a czarny ogon chodził niespokojnie za nim... Dumnym krokiem przybliża się do mnie, okrążając mnie jak drapieżnik. Diabelski uśmiech okrywa jego twarz. Ujmuje moją twarz w dłonie...

- Stoisz przed obliczem pana, oddaj mu cześć i się pokłoń. - Nawet nie staram się powstrzymać drżenia mojego ciała. Pojedyncze łzy zamieniły się w grad spadający na posadzkę. - Mierne są z was jednostki. Kruche i słabe, a noszące tyle nienawiści. - Wybucha śmiechem. - Jednak to nie jest czas na twój osąd, jeszcze nie czas...

Łapczywie staram się wziąć oddech, pragnąc krzyczeć. Walczę z własnymi ograniczeniami i otwieram oczy. Powieki ważące tonę... powoli zaczęły się otwierać. Jasne światło uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Mam mętlik w głowie, mrugam kilkukrotnie, przyzwyczajając się do jasności panującej w pomieszczeniu. Otacza mnie pustka... brak najważniejszych ludzi w moim życiu. Zamaszystym ruchem wyrywam wbity wenflon. Na widok własnej krwi mam ochotę rzygać. Promieniujący ból z barku o mały włos nie powala mnie na kolana. Na chwiejnych nogach podchodzę do okna. Za szybą wita mnie panorama Tokio. Wzdycham ciężko, marząc by znaleźć się w moim apartamencie w Ameryce i spierdalać jak najdalej z tego pojebanego kraju. Jedyną rzeczą, która mnie tu jeszcze trzyma to informacje o mojej rzekomo zaginionej matce...

Agencja Zabójstw Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz