XI

5.6K 475 8
                                    

Ranek. Słońce przebijało się przez okno starając się mnie obudzić. Wstałam ubrałam się i zeszłam na dół. Jeszcze na wpół śpiąca przekroiłam bułkę, przykryłam kawałkiem sera, pomidora i położyłam na talerzu. Usiadłam przy stole i odwróciłam się by zobaczyć która godzina. Ósma. Bardzo dobrze. Mam jeszcze dużo czasu. Gdy mój wzrok powrócił na wcześniejszą pozycję, zobaczyłam, że na moim talerzu jest o jedną kanapkę mniej, a kawałek dalej mój pies odbiega ze swoją zdobyczą w pysku.

-Caro! Złodzieju jeden!

W tym momencie do pokoju wszedł cerber. Nie... Nie, nie, nie, nie, nie! Akurat teraz? Naprawdę? Trzygłowy pies zauważył kawałek bułki w pysku dobermana. Podbiegł i skoczył, aby zabrać mu moje śniadanie, ale czarny pies w porę się usunął i odbiegł na drugi koniec pokoju. W tym momencie rozpoczął się pościg. Psy biegały po mieszkaniu szczekając. Sprawy nie ułatwiało to, że jeden z nich miał trzy głowy.

-Spokój, psy! Siedzieć!

Moje słowa nie spotkały się z jakimkolwiek zainteresowaniem ze strony głównych uczestników zamieszania. Po chwili telewizor leżał na podłodze, zapewne z rozbitym ekranem. Zaraz za nim swoje miejsce na podłodze znalazła jedna ze szklanek, na szczęście nie rozbijając się na milion kawałków.

-Cholera jasna, Cerber! Głupi psie!

Z pokoju obok wyszedł mój jeszcze lekko śpiący ojciec. Jego czarne, lekko przydługie włosy sterczały na wszystkie strony, a czerwone oczy były przymrużone, aby nie dopuścić do nich zbyt dużo światła. Przetarł powieki, rozejrzał się po pokoju i jęknął opuszczając ręce.

-Pomóż...- powiedziałam zrezygnowana.

-Hmm... Ja spróbuje zablokować Cerbera, a ty wyprowadź Caro z tego pokoju.

Gdy już było po całej akcji powoli zaczęłam przygotowywać się do wyjścia. Ojciec przez jakiś czas przyglądał mi się sącząc kawę i gryząc kawałek białego chleba z szynką. W końcu nie wytrzymał.

-Idziesz gdzieś?

-Na spacer.

-Daleko?

-Nie wiem... Zobaczę.

-Nie wracaj za późno.

-Jasne. Cześć!- krzyknęłam przez prawie już zamknięte drzwi.

~~~

Stałam przed zakazaną strefą lasu. Widziałam gdzie nie gdzie przemykające po poszyciu cienie. Weszłam pomiędzy gęste drzewa zakrywając się w cieniu liści. Moje serce biło odrobinę szybciej z lekkiego strachu. Prawie podskoczyłam, gdy nagle usłyszałam gdzieś w oddali krzyknięcie, jakby pawie lecz o wiele bardziej melodyjne. Po chwili odpowiedziało mu drugie, bliższe. Za mną rozbrzmiało ciche skwierczenie. Nade mną przeleciał ptak, cały z ognia. Feniks... Pomyślałam. Zwierzę przysiadło na gałęzi naprzeciwko mnie, przechyliło łebek, zagruchało melodyjnie, i zatrzepotało skrzydłami wywołując falę gorąca. Na jego smukłej głowie wystawało parę piórek, a z ogona dwa niezwykle długie. Po chwili ptak odleciał pozostawiając za sobą iskry i czarne, wypalone miejsca na drzewie, gdzie siedział. Odeszłam kawałek dalej, myśląc, że teraz już będzie spokojnie, jednak myliłam się. Nagle usłyszałam szelest. Spojrzałam na drzewo. Zobaczyłam na nim dziewczynę. Wysoka brunetka kucała na jednej z niższych gałęzi i przyglądała mi się. Patrzyłam na nią zlękniona. Luke miał rację. Nie powinnam była tu iść. Lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że dziewczyna nie patrzy się na mnie z wrogością czy głodem. Była to raczej czysta ciekawość. Spojrzałam na jej ręce. Trzymały gałąź jedynie dla równowagi, można by powiedzieć, że jedynie się podpierała. Jej paznokcie, a raczej pazury, były długie i ostre, głęboko zagłębione w skórę. Ciekawiło mnie z czym mam do czynienia. Lecz zrozumiałam, gdy na jej głowie zobaczyłam spiczaste, jedwabiste uszy, a pod dziewczyną machający, długi, koci ogon...

Córka SzatanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz