Rozdział Pierwszy - Rok 1991

10 2 0
                                    


1991

Jechałam wciskając gaz samochodu, a smugi światła otaczały mnie jak dyskretna, zarazem dobrze widoczna mgła. Wysiorbałam resztki napoju, gdy niespodziewanie ciemna postać przebiegła przez ulicę, zmuszając mnie do wprawienia hamulca w ruch. Kontynuowałam jazdę, ponurą i tajemniczą. Cień znów przebiegł po jezdni, zatrzymałam się. Już na dobre nie wiedząc, że to był najgorszy zrobiony błąd w moim, dotychczas pięknym życiu.
— Dosyć tego! — warknęłam i wysiadłam zdecydowanym ruchem z samochodu. Pochłonęło mnie zatęchłe powietrze dające do zrozumienia, że wiatr nigdy w nie, nie zawitał. Rozglądałam się wokół. Po prawej zauważyłam budynek. Wiszący szyld, który wyglądał na starszy od tutejszego powietrza głosił: "Plantacja Cieni". Szłam tak w jej stronę, istniała tylko ona. Była światełkiem w najgłębszym spodzie zgubienia, nadzieją. Nie zważając na okoliczności i niebezpieczeństwo, spełniłam kolejny z najgorszych mi przypisanych od urodzenia błędów. Jak gdyby nigdy nic szarpnęłam stalowe drzwi i zostałam zalana stworami. Zapamiętałam tylko te szydercze słowa...
— Masz dość? Szkoda, bo rebelia dopiero się zaczyna.

CZTERDZIEŚCI LAT WCZEŚNIEJ...

1951

— Jej matka nie przeżyła, co o niej wiadomo...?

— Halo? Um, tak dzień dobry chciałbym zgłosić samobójstwo.

— Miewała załamania nastroju, sąsiedzi uważają, że była ona nieźle pokręcona...

— Eh, mieszkamy nie daleko, poszedłem zawołać je na obiad... ale zastałem to. Moja córka spała na brzegu, natomiast żona...

— Co wiemy o ojcu?
— Jest dobrym rodzicem, jednak nadal twierdzi, iż danie sobie samemu z nią rady graniczy z możliwością. Jego kolega jest księdzem, stąd te pragnienie by tu została. Twierdzi bowiem, że bóg weźmie ją w niebios łaski i oczyści z wszelkich traum, zmagań i doświadczeń. Twierdzi tak, ponieważ bóg jest jego wybawicielem. Gorliwy katolik, mówi iż z Jezusem Chrystusem to on nie może się równać w nawet najmniejszych dziedzinach. Kiedy indziej ją wychowa. — Podsumowała.
— Bidulka, powitajmy ją w naszych skromnych progach. — Postanowiła z współczuciem katechetka.

— Dlaczego nie mogę zostać z tobą? — spytała dziewczynka. Ten tylko krótko się zaśmiał.

— Kochanie, bóg jest odpowiedzią na wszystkie pytania. Kiedyś pojmiesz znaczenie tych jakże czystych słów.
Podjechali czerwonym kabrioletem pod sierociniec. Na końcówce schodów stały panie w czarnych szatach. Jej mama szalała na punkcie koloru czerwonego, a co dopiero na punkcie tej maszyny.
— Tatusiu czemu te panie są tak odświętnie ubrane? — zadała pytanie dziewczynka.
— To córki Boże, a bóg zawsze jest odświętny. Ponieważ one z nim współżyją ciaśniej niż my, okazują mu szacunek i wierność nie odsłaniając niczego co jest ich. — Opowiedział z uznaniem
— Jakież to piękne prawda?

     Dziewczynka w odpowiedzi tylko coś mruknęła pod nosem.
Nigdy nie lubiła gdy odchodził od tematu, przy rzeczach świętych zdarzało mu się to nadgorliwie, przez cały czas. Jedna z nielicznych wad jej ojca. Wiedziała, że to dlatego iż gdy on rozmyśla o Jezusie znajduje się w stanie rozmarzonej błogości. Przez co buja w tą i we w tą, uciesznie błądząc bo labiryncie szczęścia. Które dał mu bóg.

+++

Po incydencie mała Chris zyskała na spokoju i opanowaniu. Odstresowało ją to, że w końcu dotarła do lini mety trasy pod nazwą; Odnalezienie równowagi. Kolejny podpunkt do dodania na „Listę plusów z powodu odejścia mamy." Leżała teraz na łóżku w pokoju sypialnym numer trzy, w szkole katolickiej, lub dla niektórych, w szkole z internatem, a dla jeszcze innych, w sierocińcu. Dzieci szkolne zostawały po prostu po szkole odbierane.
    Została nagle brutalnie wyrwana z zamyślenia przez czyiś głos.

— Jesteś tu nowa? — Zaczęła nieznana jej dziewczyna kładąc się na przeciwległym łóżku. — Rodzice nie żyją co? Zginęli po kryjomu czy na twoich oczach?

— Ojciec żyje, ale nie będzie mnie odbierać, z tąd to łóżko z którego wywnioskowałaś błędne informacje — Rzuciła w odpowiedzi.

— To tak jak by zginął, już nigdy go nie zobaczysz.

    — Mogłaś jasno zrozumieć, że conajmniej jeden rodzic żyje. — Ciągnęła wcześniejszą odpowiedź. — Widziałaś dwie postacie o identycznych koszulach, butach skarpetach i nosach. Jednakowy też jest kolor naszej rzadkiej cery. Coś takiego nie mogło być przypadkiem, nie wtedy. Zbyt podobne do siebie postacie — Zapadła krótka cisza. Dziewczyna pod imieniem Marry, zdecydowanie chciała coś wtrącić, Chris wiedziała co.

— Mamy identyczne cechy i rzeczy, ale takie rzeczy to istotne szczegóły na, które przeciętni śmiertelnicy nie zwracają uwagi. — Podsumowała brunetka.

— Bo poco? — Odpowiedziały w tym samym momencie. Chris z znudzeniem, druga zaś z zdziwieniem.

— Żeby zawsze być o krok wcześniej przed każdym. Marry. — Chris przechyliła pewną siebie głowę podnosząc nieznacznie brew. Specjalnie przedłużyła literę "A" w ostatnim słowie, uzupełniła też je uroczym - lecz nie przesadnym - głosikiem. Szatynka imieniem Marry wyraziła zaskoczenie na swej lekko muśniętej przez słońce, twarzyczce. Położyła się na plecy z siadu szeroko rozkładając ręce nad poduszką. Chciała o to spytać. Chris to wiedziała.

— Miałaś podpisaną książkę na łóżku, tak mówię dla rozwiania wątpliwości.
Wiedziała już, z kim będzie się przyjaźnić, po tym jak zadbana była książka i jaki był jej gatunek. W takim razie sądząc po innych osobistych rzeczach, Marry bardzo - jeżeli było to jej - je szanowała. Książka leżała jednak na nie pościelowym łóżku, a kolejne przedmioty wyglądały jak by ktoś rzucił poskładane rzeczy na szafkę, mocno, ale tak żeby nadal zachowały swój kształt. Sama Chris do końca nie wiedziała jak to wytłumaczyć przed samą sobą. Widniejący tu obraz po prostu najlepiej odzwierciedlał szalony, lecz poukładany charakter Marry.

    — Na inne twoje pytania odpowiem kiedy indziej. — Dodała Chris.
Znów przejęła kontrolę nad rozmową. Wszystko szło po jej myśli. Robiła już to odruchowo.

Czysty geniusz

Plantacja CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz