Rok 1991
Było ciemno i spokojnie... dlatego też i strasznie.
— Ludzie biorą byle co się da, by chwalić się tym, że cokolwiek mają. Tak było na przykład z twoim ojcem. To jego wina
+++
Rok 1951
— Ej Chrisss...
— Czego chcesz?
— Nie mogę zasnąććć
— A ja mogę, do zobaczenia rano — stwierdza i okrywa się szczelniej kołdrom.
— Oj No weź, nudzi mi się
Brak odpowiedzi. Słychać tylko szum wiejącego wiatru, który plącze liście na nieopodal rosnących drzewach. Marry to wyłapała, pragnęła tylko by zaczął padać deszcz. Chrisy natomiast wiedziała, że zacznie lać, dlatego też chciała aby znajoma zapadła jak najszybciej w sen.Nic z tego.
Zaczęło padać a krople deszczu obficie spadały na drewniany dach, budząc obawę w śród dziewczynek czy aby na pewno woda nie przecieknie do sypialni. Słychać było jak bębnił w sufit siejąc strach dla innych, Chriss jednak się wyluzowała. Niestety nie na długo...
— Chrissy, pada deeeeszcz — jęczy Marry i wstaje z łóżka, staje na skrzypiącą podłogę i podchodzi do równoległego posłania. Zerwała z dziewczyny kołdrę, lecz ku zaskoczeniu Marry, Chriss to przewidziała i leżała teraz zawinięta w szary, puchaty koc.Marry zepchnęła w takim razie ją z łóżka.
Marry wygrała to starcie, na co przyjaciółka niechętnie przytaknęła.
Wstały i jak najciszej tylko mogły, podreptały po płaszcze.
+++
— Nie słyszę!!! — Wrzeszczy, na co Chris tylko wzdycha z załamaniem.
— Mówię, że powinnyśmy już wracać!!!!— wydziera się jak najgłośniej tylko potrafi, ponieważ ulewa zagłuszała wszystko i wszystkich. Rozpadało się tak niemiłosiernie, że aż bolało gdy wielkie kule deszczu z impetem uderzały we wszystko co tylko stanęło im na drodze. (Czyt. Ramiona, głowa itp.) Z tego też faktu dziewczynki zatrzymały się w pobliskim lesie.Dokładnie pół godziny temu wyślizgnęły się z ośrodka (na zewnątrz) by podziwiać uroki niemiłosiernie szybko rosnących drzew. Nazywały się drzewami wodnymi i działały na takiej zasadzie, że gdy zacznie padać dobry, zdrowy, deszcz, zaczynają szaleńczo szybko rosnąć.
Niewiadomo niestety dlaczego ale inni tego nie widzą. Chyba po prostu są ślepi i samolubni.
Niestety, owy zdrowy deszcz nie zawsze się pojawia. Nie pojawił się również tym razem, co oznaczało stratę czasu i snu, dla dziewczynek.
Znajdowały się właśnie w lasku, który prawie że graniczył z sierocińcem. Chris i Marry przedostały się do niego poprzez dziurę w bramie wjazdowej, która znajdowała się po lewej stronie sierocińca, gdzie wychodziły tylko okna z sypialni najstarszych dziewcząt (drugie piętro) i średnich dziewczynek. (Pierwsze piętro)
Więc nie miały się czego obawiać, że ktoś je zauważy- te roczniki potrafiły trzymać buzię na kłódkę.Chris chciała już wracać ponieważ nie widziała teraz sensu bezczynnego siedzenia i marźnięcia w deszczu. Fakt, był świetny klimat, dosłownie jak z filmów romantycznych, jednakże przemoknięte ubrania bardzo psuły urok tutejszej sytuacji. Opierała się o pień drzewa gdy podbiegła do niej Marry i oznajmiła:
— Już możemy wracać.
Chris skinęła głową, gdzie do policzków kleiły się jej jasne mokre włosy, co wprawiało ją w duży dyskomfort. Przeszedł ją dreszcz.
— Idziemy — odparła i zaczęła iść w stronę sierocińca. Marry ją wyprzedziła.I nagle to zobaczyła.
Stanęła jak wryta i otworzyła szerzej oczy. Serce zaczęło szybciej bić a źrenice się powiększyły do rozmiarów małej nakrętki po butelce.
Zacisnęła mocniej pięści oraz przygryzła policzek od wewnętrznej części, przy tym ściskając szczękę.
Upewniła się, że dobrze widzi.Widziała doskonale.
Tam, pod drzewem leżały palce.
Lecz tam dalej, wisiały zwłoki mniej więcej licealisty. W oczy powbijane miał knoty świeczki i zalane woskiem, a zamiast zębów widniały powbijane w dziąsła gwoździe.
Uśmiechał się.
W uśmiechu rozpaczy.
Ten ktoś umarł przez skręcenie karku, ponieważ był odwrócony plecami, lecz głowa była odwrócona i patrzyła na ciebie, tak jak ty na nią.
Wszystko by było dobrze gdy by jednak Chris nie rozpoznała kto to.Zakręciło jej się w głowie, nagle zaczęła mieć wrażenie, że słyszy każdą pojedynczą krople z osobna. Deszcz zrobił się nagle ciepły - dziewczynka rozpoznała co to- był to zdrowy deszcz, lecz nie uleczył znanej jej osoby. Drzewo urosło niemiłosiernie szybko i rozciągnęło ciało na równe trzy metry. Rozjechana głowa odpadła z drzewa i teraz zwisała nad dziewczynką.
Chris uciekła doganiając Marry, która zaraz ale to zaraz była by przy bramie. Rzuciła się jej na ramie i przytuliła.
Spojrzała jej radośnie w twarz.
To nie była Marry
Oczy były wyłupiaste i puste, usta wygięte w szerokim uśmiechu. Zęby ostre jak brzytwa.
Lecz twarz była czarna jak najmroczniejsze zakątki umysłu. Uschnięta, przerażająca
I wpatrywała się tak w Chris, póki nie uśmiechnęła się szerzej i nie obięła jej tali czymś co nie przypominało ręki.
W rzadnym stopniu
Było zimnie i ostre
Nie nie nie
To nie była Marry
CZYTASZ
Plantacja Cieni
FantasyTata mówił, że jestem do niczego. Mama mówiła że to przez niego. Siostra mówiła żebym się nie przejmowała. Brat mówił, że wyjdę z tego sama. Nastolatki przyprawiały mnie do płaczu mówiąc żebym przestała. Lecz czy ty nie chcesz? BANG! To chodziło mi...