Drzewa kołysały się niespokojnie, wprawiając liście w zwiewny taniec, swój występ kończąc na miękkiej trawie. Ich szum, gdy o siebie się ocierały, roznosił się, tworząc piękny akompaniament dla delikatnego śpiewu ptaków. Promienie słońca przebijały się przez korony wysokich drzew, tworząc jasne plamy na jasnozielonej trawie, która ruszała się wraz z powiewami wiatru. Ptaki cichutko przeskakiwały z gałązki na gałązkę, dyskretnie obserwując dwóch bogów przeprawiających się przez gęsty las.
Chifuyu odgarniał na boki przeszkadzające mu krzaki z kwitnącymi malutkimi kwiatami, torując drogę dla siebie i Aresa na tyłach. Co jakiś czas na niego spoglądał, by mieć pewność, że ten się nie oddalił lub, co gorsza, kompletnie nie zgubił, co by było całkiem w stylu dla byłego boga wojny. Całkowita samowolka, brak racjonalności i porywczość. A jak bardzo Apollo tego nie lubił, to aż ciężko było wyrazić zwyczajnymi słowami. Wszystkie możliwe najgorsze cechy zbite w jednej osobie.
Odgarniając już trzeci raz ten sam krzaczek, w końcu zatrzymał się i ostrożnie rozejrzał. Ten las był dziwny. Pomijając już fakt, że chodzili w kółko, bo to mogło nawet przytrafić się im w normalnym zagęszczonym przez drzewa miejscu, to było tutaj za spokojnie. Czuł, że jego zmysły zostały całkowicie stępione, a zmęczenie wzmagało się w nim z sekundy na sekundę. Ares w tym wszystkim też nie wyglądał najlepiej, co jeszcze bardziej potęgowało obawy Apollina.
Nie mógł uwierzyć, że ledwo co zostali zesłani do świata śmiertelnych, a już wpadli w kłopoty. Po prostu nie mógł przeboleć, ile w ciągu kilku dni, lat lub dekad problemów sprawił mu nikt inny niż Ares. Od zawsze wiedział, że powinien się od niego trzymać z daleka.
-Coś jest nie tak-skwitował Ares, zaciskając pięści. Był gotowy, by rzucić się nawet na zwykłego królika, by obłożyć go pięściami.
-Załatwmy to pokojowo-zaczął Apollo, unosząc dłonie, by uspokoić towarzysza.-To może równie dobrze czegoś lub kogoś chronić.
-Chronić? Nie, to coś innego. Czuję to. Zresztą, jak o tym teraz mówisz...-drugi mężczyzna wyprostował się i zastanowił przez chwilę.-To może jeszcze nie jest wygnanie?
Apollo spojrzał na Aresa z uniesioną brwią.
-A więc co to może być? Czemu nie zostaliśmy zesłani mimo rozkazu Zeusa? I dlaczego to się dzieje?-zapytał, wskazując na niekończący się las.-Ostatnio na Olimpie były pewne zakłócenia. Nie zauważyłeś czegoś dziwnego, gdy wykonywałeś swoje obowiązki?-zapytał, a po chwili ciszy dodał:
-Lub inne rzeczy?Apollo przyłożył dłoń do brody i uniósł głowę, wbijając wzrok w jasne, przezroczyste niebo. Promienie słońca delikatnie padały na twarz mężczyzny, ocieplając jego oliwkową skórę. Zielone liście wiły się na starych gałęziach, które trzeszczały przy każdym swoim pochyleniu w jedną z możliwych stron. Gdyby stał tak dłużej, mógłby już się nie oderwać od tego widoku i odgłosów natury. To było coś w rodzaju hipnozy? A przynajmniej tak przez chwilę poczuł.
Zaglądając w przeszłość, faktycznie wykrył pewne dziwne sytuacje, które dla niego w tamtym momencie nie były jakoś martwiące na tyle, by musiał interweniować.-Moje strzały...-zaczął powoli.-Nikt ich nie podłożył ani tobie nie dał. One po prostu... teleportowały się w czasie lotu.
________________
~\\\~
To nie tak, że publikuje to już któryś raz, bo nie umiem się zdecydować, czy mi się ten rozdział podoba.
CZYTASZ
𝙶𝚘𝚍𝚜 [𝚋𝚊𝚓𝚒𝚏𝚞𝚢𝚞]
Fanfiction"Chifuyu był bogiem piękna, muzyki i poezji, nieznoszącym brudzenia sobie rąk. Baji to bóg zamiłowany w wojnie i krwi." 》angst; boyslove; mitologia grecka; wzorowane na książkach Riordana UWAGI *charaktery niektórych postaci zmieniłam na potrzeby op...