Fabryka

102 2 9
                                    

(Można sobie wysłuchać piosenki w mediach, żeby poczuć klimat)

Wpatrywałem się w ciąg samochodów, zaparkowanych przed budynkiem komendy miejskiej. Co ich tak ciągnie? Kto chciałby uganiać się całymi dniami za jakimiś głupimi ludźmi, okradającymi sklepy?

Szarość, o ile można było ją tak jeszcze nazwać, przybrała kolor morskiego wymieszanego z czarnym. Babcie i tak się uprą, że to przez kwaśne deszcze, a nie lata tego budynku.

Miał coś koło 20? Nie wiem, nie znam się na tym. Westchnąłem cicho i podniosłem się z zardzewiałej ławki, która skrzypiała przy każdym najmniejszym ruchu. Ważyłem stosunkowo mało, ale co się dziwić?

Witamy w Sosnowcu*. Zacząłem iść alejką, która na swoje 15 lat była naprawdę w dobrym stanie. Skąd wiem, że 15? Otóż dokładnie wtedy się urodziłem. Dobra. Alejka była pierwsza. Ale walić to. Kopnąłem kamyk, stojący mi na drodze i szedłem dalej. Spojrzałem przed siebie, patrząc w majestatyczny obraz.

Drzewa ciągnące się po obu stronach chodnika, ginące w mroku. Było coś koło godziny 20, a zważając że była zima, już wtedy wokół panowała ciemność.

Odczuwałem cholerne zimno, ale nie chciałem jeszcze wracać do domu.

Miałem na sobie tylko bluzę, co niezbyt poprawiało moje położenie. Mogłem wtedy wrócić. Miałem wybór. I gdybym mógł cofnąć czas, nie poszedłbym okrężną drogą, przez jedną z niebezpieczniejszych dróżek.

Ale skręciłem w tamtą stronę. W krzakach, koło mnie coś szybko przemknęło. Cały się spiąłem, jednak tłumaczyłem to sobie gołębiem, zaciągniętym tu zapachem chleba rzucanego za widoku przez dzieci.

Nuciłem pod nosem jakąś melodię, żeby umilić sobie czas i tak bardzo się nie stresować, choć brzmiała jak wymieszanie „Disney" od Kiza i „Bal wszystkich świętych" Tribbsa. Z leśnej ścieżki wyszedłem z powrotem na chodnik, co dodało mi trochę otuchy, jednak nie na długo.

Zarejestrowałem przebłysk światła, naprzeciwko mnie i rozpierający ból głowy. Potem była już tylko ciemność.

Kiedy otworzyłem oczy, od razu byłem zmuszony je zamknąć, przez światło panujące w tym miejscu. Pomimo, jakiegoś materiału na twarzy, dalej mnie oślepiało.

Było nawet ciepło. Chciałem się poruszyć, jednak (jak się domyślam) lina, skutecznie mi to uniemożliwiała. Zacząłem panikować, próbując wyszarpać poranione przez żyletkę nadgarstki. Tak, ciałem się, chociaż to w tamtym momencie było najmniej ważne.

- No, no... Moja kruszynka, nareszcie się obudziła. - usłyszałem niski, męski głos tuż przy moim uchu, na co przeszły mnie ciarki. Cholernie się bałem. Zastygłem w miejscu, czując ciepły oddech na szyi. - Nic nie powiesz? Jaka szkoda. - zironizował, a ja westchnąłem. Rodzice zawsze mi mówili, żeby nie rozmawiać z obcymi, jednak to nie wchodziło teraz w grę.

- Kim jesteś? - zapytałem szeptem, nie chcąc się narażać na niepotrzebny gniew, mężczyzny stojącego za mną. Na to usłyszałem tylko prychnięcie.

- Czy to ważne, słodziaku? Lepiej powiedz mi jak masz na imię. - powiedział, a ja zacisnąłem oczy, próbując powstrzymać łzy. Tak bardzo się bałem. Chciałem do domu. Pokiwałem głową na 'nie'. - Odpowiedz. - jego głos stał się stanowczy. - Jeżeli nie, inaczej się pobawimy. I wiedz, że wtedy nie będzie już miło.

- A-Alex. - mruknąłem, przez zaciśnięte gardło. - Czego pan chce? Pieniędzy? Zapłacę, tylko niech mnie pan wpuści, błagam. - wyłkałem. Już nie hamowałem łez. Najwyżej będzie mnie miał za pizdę.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 01, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

𝕺𝖓𝖊 𝖘𝖍𝖔𝖙𝖘|𝖇𝖝𝖇Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz