Rozdział 3

20 3 18
                                    

   Alina ciągnęła Ann dopóki słońce nie wzeszło nad budynki na przedmieściach. Zagłębianie się w centrum o tej porze bez odpowiedniego przygotowania mogło być niebezpieczne. Poza tym narażanie i tak już rannej dziewczyny nie było Alinie na rękę.

   Po drodze wiele razy jej obiecywała, że nie wrzuci jej do dziury z odkrytą kanalizacją i wodą zalewającą piwnice. Sama przez chwilę musiała ciągnąć Ann drodze zalanej wodą po kostki, mokre skarpetki były chyba koszmarem dla każdego. Aliny w obcasach na szczęście aż tak to nie dotyczyło.

   Minęły parę osób, oczywiście musiały przyciągnąć niechciane spojrzenia.

   — Gdzie jest mój plecak — głos Ann zadzwonił w uszach Aliny.

   — To ty miałaś jakiś plecak? — znudzone spojrzenie kobiety wyrażało więcej niż tysiąc słów. — Nie widziałam byś z nim leżała przy samochodzie.

   — Na pewno go ze sobą wzięłam... Na pewno — mamroty Ann przywodziły na myśl psychiatryk, który kiedyś odwiedziła Alina. Paskudne miejsce.

   — Może masz jakieś zaniki pamięci? W końcu no wiesz, wybuchłaś — kobieta poprawiła rękę mamroczącej dziewczyny na ramieniu. — I ostro przywaliłaś w samochód.

   — Może... Nie wiem. Nie pamiętam.

   — Mówiłam że zanik pamięci. Pewnie nawet nie wiesz jak mam na imię — Alina prychnęła odgarniając włosy z twarzy machnięciem głowy.

   — Nie przedstawiłaś mi się... Tak mi się wydaje, choć teraz to niczego już nie jestem pewna — głos Ann brzmiał niezwykle smutno. Zgasła niczym świeczka gdy dziecko napluło na tort.

   — Alina jestem. Mów mi tak i tylko tak. W tym świecie stworzonym przez Boga chaosu nie ma miejsca na nazwiska.

   Na tym rozmowa się skończyła, co nieco Ann dokuczało. Wolałaby wiedzieć więcej o swojej ratowniczce, a nie tylko imię. Interesowała ją jej historia, kim była przed tym wszystkim, dlaczego wciąż nosi takie niewygodne buty i czemu maluje się jak stereotypowy emo nastolatek.

   W końcu Alina zatrzymała się przed nieco podstarzałym budynkiem. Nie był aż tak stary jak byłe mieszkanie Ann, ściany się nie rozpadały na zawołanie, ale wciąż w klimacie starego miasta. Nad drzwiami mrugał szyld "U pani Evonley". Nazwa sklepu napisana była ładną zawijaną czcionką, choć już nieco odpadającą od drewnianego szyldu.

   Kobieta kopniakiem otworzyła drzwi wsuwając się wraz z Ann do środka. Zastały zasuwającą na czworakach starszą panią krążącą przed sklepową ladą. Ann przybywała tu nie raz nie dwa od kiedy została odcięta od normalnego życia. O ile Marietta Evonley kiedyś zajmowała się sprzedażą kwiatów i bukietów ślubnych to teraz nie było po nich żadnego śladu, nie licząc parunastu kryształowych wazonów tu i tam.

   Alina usadziła poszkodowaną pod lodówką z nabiałem, która zajmowała miejsce wcześniej stojącej półki z ozdobami do kwiatów. Jakichś wstążek i innych dupereli. Czasem przychodziła z ojcem gdy potrzebował rady jakimi kwiatami udekorować kościół na nadchodzące uroczystości. Niestety nigdy nie godził się na wybierane przez córkę chryzantemy.

   – Evonley przyniosłam ci kolejne zwłoki do naprawy – Alina poklepała staruszkę po plecach i usadowiła się na sklepowej ladzie.

   – Kochaniutka, mówiłam byś nie znosiła mi ich tutaj na masową skalę, nie mam czasu na szukanie świeżej żywności – kobieta wstała przeciągając się. Tak jej strzeliło w kręgosłupie, że przez chwilę Ann myślała, że to koniec starszej pani.

   – Nie na co dzień ma się ofiary wybuchów "Metra" – Alina objęła nazwę palcowym cudzysłowem. – Ale była taka wystrzelona jak ją zbierałam do kupy, że nie wiem czy cokolwiek pamięta. Mówiła niby że nie.

   – Nikt nie pamięta swojego pierwszego wybuchu – Marietta wsunęła na nos ciemne okulary w kształcie serc z różową oprawką. – Nawet ja, choć chciałabym – podeszła do dziewczyny i kucnęła podtrzymując się o półkę z serem. Zerknęła na Ann znad okularów, które zdążyły jej już trochę zjechać z nosa. – Czy to nie moja kochana Annie? Słoneczko moje!

   – Nie Annie tylko Ann proszę pani – Ann odwróciła wzrok wbijając go w małego pajączka przemierzającego dzielnie sklep. Widocznie to jego wcześniej Evonley szukała.

   – Annie bardziej do ciebie pasuje – Marietta pociągnęła delikatnie jej policzek. – Tak dawno u mnie nie byłaś, myślałam, że twoje ciało już gnije w jakiejś ruinie! Ale zanim przejdziemy do ploteczek powiedz gdzie cię boli, a ja spróbuję coś na to zaradzić.

   – Nie jest aż tak tragicznie...

   – Ma pewnie uszkodzony kręgosłup – Alina na nowo włączyła się do rozmowy. – Nie takich debili ogarniałyśmy. Pójdzie szybko i prawie bezboleśnie.

   Ann średnio była przekonana co do słów Aliny. Tak samo jak do umiejętności chirurgicznych tej dwójki. Miała wielką nadzieję, że to nie będzie nic poważnego, bo obcy ludzie grzebiący jej w ciele... Nie podobało jej się to.

   Na razie wolała nie wspominać, że średnio je słyszy i większości słów musi się domyślać, pewnie i tak z taką głuchotą po wybuchu nie za wiele mogłyby zrobić. Jedyną sensowną opcją było zwinąć komuś aparat słuchowy, ale tym zajmie się potem. Najpierw zreperują jej wątpliwie plecy, może nakarmią i dadzą się przespać.

   To brzmiało jak dzień idealny dla kogoś mieszkającego w tym chaosie od miesiąca. Szkoda tylko, że książka i jej nagła śmierć nie mogą poczekać, aż się odpowiednio wykuruje. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 01, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Śmiertelna zabawa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz