Są dni, które przynoszą ulgę. Zanim jednak one nastąpią trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie. Jedno, jedyne. Czego tak naprawdę od niego oczekujemy? Ciężko odpowiedzieć jest na nie. Jak w plątaninie myśli znaleźć ten konkretny cel? Długo się zastanawiałem nad tym. Nie doszedłem jednak do odpowiedniego wniosku.
Teraz stoję przed szpitalem dopalając szluga. Nie martwię się o zdanie lekarza. Szczerze mam go gdzieś. Niech swoje mądrości opowiada żonie, jeśli ją oczywiście posiada. Mnie natomiast niech zostawi w spokoju. Sam lepiej wiem czego mi potrzeba, aby wrócić do formy. A zapalenie fajka to pierwsza z tych potrzeb. Choć z jednej strony cieszę się, że już dobiega końca. Strasznie dziś piździ. Chyba ci pajace w telewizji mieli rację o zmianie klimatu. Czuję się jakbym był na jakimś Sybirze. Co rusz poprawiam poły płaszcza jakbym mógł wycisnąć z niego więcej ciepła. Niestety nie mam takiej władzy. Dlatego z wielką ulgą rzucam peta na chodnik i przydeptuje go skrawkiem szpitalnego kapcia. Po tej czynności ostatni raz zerkam na ulicę , aby po chwili odwrócić się w stronę drzwi. Naciskam dzwonek, aby szpitalny cieć mi otworzył. Podczas czekania na niego pod nosem składam bogatą wiązankę. Oczywiście pod adresem ochroniarza, któremu nie śpieszno jest do drzwi. Ja natomiast muszę marznąć.
-Dłużej się nie dało?-pytam, gdy w końcu cieć otworzy drzwi.
-Nikt ci nie kazał wychodzić-oznajmia mi mężczyzna.
Parskam.
-Zabawny jesteś-oznajmiam.
-Dobra skończ ględzić-nakazuje ochroniarz-Właź. Strasznie piździ.
-Co ty nie powiesz?-sarkazm w mym tonie jest wyczuwalny.
Po ty słowach wchodzę do środka. Cieć od razu zamyka drzwi. Niestety potrwa jeszcze nim hol się nagrzeje. Nikt nie zdaje sprawy, że ogrzewanie można włączyć. Przynajmniej od czasu do czasu. Na tyle chyba stać ten posrany szpital. No chyba, że nie. W końcu jestem jedynie rezydentem, a nie ordynatorem. Nie mogę się na wszystkim znać, a w szczególności na funkcjonowaniu zakładu opieki zdrowotnej. Można się jedynie domyślać na co idą pieniądze od państwa.
-Spieprzaj do swego pokoju nim lekarz dyżurny się zorientuje, że cię nie ma-wyrywa mnie z zamyślenia głos ciecia.
-Odkąd jesteś taki bojaźliwy?-dziwie się.
-Weź mnie nie wkurzaj. Lepiej już idź-ton ochroniarza pokazuje, że ten nie ma dziś ochoty na żarty.
Coś musiało się stać i ton poważnego. Może robią cięcia w personelu, aby uzbierać na ogrzewanie. Jeśli tak, to będę musiał oswoić się z myślą, że tej parszywej gęby stojącej przede mną więcej nie ujrzę. Zaś w nagrodę za tak wielkie poświęcenie w końcu będę mógł się wygrzać za wszystkie czasy. Chyba bym dał radę. Wystarczy mi ostatnie zerknięcie na cięcia i może już znikać z mojego życia. I tak go zbytnio nie lubię. Chyba władze szpitala dobrze robią zwalniając tego przekupka.
-Nie śmiej się tylko spierdalaj- ton nieznoszący sprzeciwu pozwala mi oprzytomnieć
Głupi uśmieszek szybko znika z mej twarzy. Na powrót zmieniam się w typowego cwaniaczka.
-Może bez łaciny by się odbyło-uspokajam typa.
Nie odzywa się tylko macha ręką i rusza do swej kanciapy. On już tak ma. Zawsze wychodzi w połowie rozmowy. Nigdy nie doczekał się łaciny wysnutej z moich ust. Nie żebym władał nią biegle. Po prostu czasami każdemu się wymyślnie jakieś nieordynarne słówko. Można zaprzeczyć lecz i tak znam prawdę. Nie ma osoby, która by przeżyła na tym ziemskim padole nie używając choć raz w życiu niecodziennego słowa. To jest wręcz niemożliwe.