Disclaimer: To opowiadanie zapewne nie do końca trzyma się kanonu. Chciałem jedynie napisać coś przyjemnego z CaeJose, bo angstów widziałem już aż zanadto. Mam jednak nadzieję, że Wam się spodoba. One-shot zawiera delikatne, erotyczne treści.
Credit: obrazek u góry rozdziału należy do @/frenchedvanillana Twitterze
- Szybciej Caesarino, bo słońce nam zajdzie! – krzyknął Joseph, ale jego słowa skutecznie zagłuszała metalowa maska. Pod pachą niósł sporych wymiarów niebieski koc w białą kratkę, a wolną ręką machał w stronę swojego towarzysza.
- To nie ty niesiesz szkło, więc może się łaskawie zamknij! – odkrzyknął mu blondyn unosząc w górę butelkę drogiego szampana. Co prawda to nie było ich pierwsze takie spotkanie, ale za to pierwsze, kiedy wymknęli się mistrzyni, trenerom oraz Suzie Q. Nikt nie miał pojęcia gdzie są i lepiej, żeby tak pozostało. Żadne z nich nie miało ochoty tłumaczyć się z tego co robią razem poza terenem posiadłości. Brytyjczyk podszedł bliżej brzegu i rozłożył koc na piasku.
- Ale naprawdę mógłbyś przynajmniej nieść kieliszki. – westchnął Caesar odkorkowując szampana.
- Przyszedł pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów adeptów hamonu... - skomentował szatyn przewracając oczami. Wziął do rąk oba ozdobne naczynia do serwowania trunków i obserwował jak gazowany, złoty alkohol wypełnia szkło do trzech czwartych. Blondyn z powrotem wcisnął korek do butelki, wziął jeden kieliszek od Joestara i usiadł obok niego na kocu.
- Widzisz? Nic nas nie ominęło. – skwitował Caesar upijając łyk szampana. Oboje obserwowali jak słońce wraz ze swoją krwistoczerwoną poświatą chowa się za horyzontem powoli ustępując miejsca nocy i gwiazdom. Zachody słońca na plaży widział już wiele razy, a jednak za każdym razem czuł jakby to był ten pierwszy. Pewnie jeszcze przez długi czas bez odrywania wzroku obserwowałby ten cud natury, gdyby nie poczuł jak na jego ramię osuwa się głowa Josepha, a jego własnej dłoni dotykają ciepłe i nieco mokre palce. Cała ta sytuacja byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie to, że słyszał jak oddech JoJo obija się o ściany metalowej maski. Nie przeszkadzało mu to na co dzień, bo nie znajdowali się aż tak blisko siebie, ale w tamtym momencie miał ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Z czystej litości oraz dla swojego własnego spokoju postanowił pomóc mu ją zdjąć. Sięgnął ręką do zapięcia maski. Znajdowało się ono dokładnie przy linii włosów na szyi. Stara dobra maska. Jeszcze nie tak dawno on musiał ją nosić. Mistrzyni po dziś dzień żyje w przeświadczeniu, że tylko ona jedna potrafiła ją zdjąć. Nie wiedziała, że jej uczeń był lepszym adeptem hamonu niż się tego spodziewała. Caesar co prawda nie nosił maski długo, bo potrafił odpowiednio kontrolować oddech, a że sam miał tego świadomość to zwyczajnie zapamiętał jakiej techniki fal używała mistrzyni podczas ściągania metalowego kagańca i zwyczajnie ściągał ją kiedy tylko miał na to ochotę. Jednym wprawnym ruchem rozsunął żelazne zapięcia z tyłu głowy Joestara. Maska zsunęła się z jego twarzy i z głuchym odgłosem upadła na piasek. Joseph z zaskoczenia odskoczył aż na drugi koniec koca, a połowa zawartości jego kieliszka rozlewa się po materiale.
- Jak ty to zrobiłeś?! – krzyknął spoglądając to na blondyna to na maskę. Caesar znów pociągnął łyk szampana i uśmiechnął się przebiegle.
- Jak się jest takim zwykłym szarakiem to trzeba sobie jakoś radzić. – odpowiedział głaszcząc jego włosy, a trzeba dodać, że były wyjątkowo miękkie.
- Wiedziałem, że zwykły z ciebie oszust i kanciarz! – oburzony JoJo wypił na raz resztę tego co zostało w jego kieliszku.
- Odezwał się głos rozsądku i sprawiedliwości. – odpowiedział wywracając oczami. Szatyn z premedytacją wyprostował nogi i położył swoją głowę na umięśnionych udach Caesara.
CZYTASZ
JoJo one-shoty
FanfictionJak wskazuje tytuł, całe to "dzieło" będzie opierać się na krótkich opowiadaniach z JoJo