Zbocza gór Kaer Morhen

8 1 0
                                    

Nagle czuje zimno. Przeszywający chłód od stóp aż po skroni. Po chwili zaczyna towarzyszyć mi ból zmuszający do otworzenia oczu, zbadania otoczenia. Czy ktoś robi mi
krzywdę? Czuję palący mnie od środka ogień, ale nikt a ni nic nie jest tego powodem. Jestem tu sama, pośród drzew, których w pełni nie mogę dojrzeć ze względu na ich strzelistość ku niebiosom. Zaciskam powieki, raniona mocnym słońcem, przebijającym się zza ramion lasu. Pozwalając oczom przywyczaić się do promieni otulających moja twarz, patrzę wokół, szukam zagrożenia, móc w następstwie poczuć się bezpiecznie gdy takowego nie znajdę. Ból stopniowo przechodzi, choć możliwe że moje ciało po prostu się z nim już zaprzyjaźniło. Szepcząc sama do siebie to zdanie, poczułam jakbym kiedyś już mówiła coś podobnego...
Oglądam swoje ciało, zimne, sine, nagie. Szukam ran. Blizn. Urazów. Krwi... swojej bądź czyjejś.
Słyszę.
Trzask.
Ktoś się zbliża. Ale nie jest wcale blisko mnie, w zasięgu wzroku nie potrafię nikogo dojrzeć. Stąpa ostrożnie, chociaż stara się nie hałasować, zdradza go sucha ściółka, korzenie po których zmierza ku mnie, uginające się pod jego ciężarem. Czuje ich drganie, ale nie samej istoty. Podnoszę się, wspierana przez porośnięte obwicie mchem powalone drzewo. Musi już tu leżeć przez jakiś czas.
Szukam kryjówki, ogarnia mnie strach, zakładam ze nadchodzi coś złego, coś przed czym muszę się ukryć, muszę uciekać.
„Nie możesz" nagle podpowiadam samej sobie."Dość strachu".
Znalazł mnie. Już mnie widzi, nie mogę nic zrobić.
- Nie bój się. Dziecinko co ty tu robisz. Podjedź, nie mam złych zamiarów.
Siwy, z bródką, ma wiele zmarszczek na twarzy. Nie wyglada na groźnego, ale co ja wiem. - Nazywam się Vesemir, a ty? - niepewnie podchodzi. - Mogę się zbliżyć? Jesteś ranna?
Czy mogę mu zaufać?...
Ma dziwne oczy, jaskrawe, żółte z zawyżonymi niczym u kota źrenicami. Śmierdzi krwią. Czyją? Zauważył że bacznie mu się przyglądam.
- Pewnie cię to przeraża... Ghule nam się zaległy. Nie chciało im się zemżeć przez dłuższa chwile. - uśmiechnął się. Przyjazny ma uśmiech.
- Ghule? - pytam zdziwiona nowym słowem.
- Wiedzminka nie wie o Ghulach?
- Wiedzminka?- wciąż dopytuje.
- Ciekawe...
Ciekawe? Co jest ciekawe?
„Ty" odpowiada mi wnętrze. „Vesemir nie jest groźny, przynajmniej nie dla ciebie"
Powoli stawiam krok ku niemu. Rozglądam się, nie słyszę, nie czuje, nie widzę nikogo innego.
- Jestem tu sam, jak ty. - wyciąga dłonie na co się wzdrygam. - Spokojnie. Chce tylko zdjąć z siebie szatę żeby cię okryć. Jesteś sina. Nie lękaj się.
Prostuje ręce w moja stronę. Czeka na mój ruch, nie pospiesza, jego serce bije równomiernie i spokojnie... i wolno.
Szybko zabieram odzienie cofając się. Otulam szczelnie, przywracając ciału należne ciepło. Miła tkanina. Nie drapie. Okrążam jasnookiego. Ma zbroję, ale lekką. Nie rycerską, bardziej łowczą. Poluje? Jest myśliwym? Dlatego jest w lesie? Czy myśliwy nie powinien mieć łuku? Jedyną bronią jaką jest dane mi zobaczyć to miecz wychylający się zza jego pleców, przemawiający do mnie niczym groźba.
- Kim jesteś? - pytam po chwili zatrzymując się wzrokiem na medalionie wiszącym na piersi starszego mężczyzny. Wilk.
- Jak już mówiłem. - poprawił kołnierz skórzanej kamizelki nałożonej na drobna kolczatkę. - Vesemir.
- Nie musisz znów mi się przedstawiać. Może źle sformułowałam pytanie. Czym jesteś?
Zmarszczył brwi.
- Wiedzminem jak ty. Ale skoro zaskoczyło cię wcześniej owe słowo... myśle ze powinnismy przełożyć tę rozmowę. Chodź ze mną, nieopodal mamy swoje siedliszcze. Zjesz coś ciepłego. Moi chłopcy dawno do mnie nie zaglądali. - znów się uśmiechnął. Jednak tym razem dało się wyczuć w nim smutek. - Dobrze jest otworzyć do kogoś gębę. Nawet jeśli to ja więcej mówię.
- Miecz. - zwróciłam się do niego ostrym tonem.
- Rozumiem. - wyjął zza pleców ostrze, położył na ziemie, kopnął aby mógł znaleźć się pod moimi bosymi, brudnymi od błota i liści stopami, a wreszcie bym mogła czuć się bezpieczniej. - Lepiej?
Złapałam za miecz. Srebrzyście lśniący z głową wilka na końcu trzonu. Ciężki, choć nadgarstek szybko się do wagi przyzwyczaił.
Przemierzaliśmy las w rozmowie. Właściwie bardziej On mówił niż ja. Nawet nie wiem czy wszystko wysłuchałam. Weszliśmy na wzgórze ukazujące cały zamek. W ruinie lecz wciąż zabierał dech w piersi. Miałam wrażenie że kiedyś już tu byłam. Znajome ciepło wewnątrz serca sprawiło ze mocniej zaczęło ono bić.
- Kaer Morhen. - odezwałam się po raz pierwszy od zażądania broni.
- Tak. W całej swojej okazałości. Byłaś tu już?
Skrzyżował dłonie na torsie.
- Nie. Nie wiem.
Skłamałam. Ale czy należycie? Czy skłamałam tez samej sobie? Może uczucie w duchu jest złudne. Może naprawdę nigdy tu nie byłam. Może byłam ale w snach... Może w koszmarach. Nie wiem czy dobrze robię idąc do tego zamku. Znów chce uciekać.
„Tylko to potrafisz robić" Dlaczego mój wewnętrzny głos jest jak ze mną sprzeczny?
Czy dobrze mi radzi?
Wchodzimy na dziedziniec. Jest ogromny.
Czuje znajomy zapach. Specyficzny... zwierzęcy. Konie.
Dwa. Skąd dwa skoro mówi ze jest sam?
Czy to podstęp?
Grozi mi niebezpieczeństwo?
Chwytam mocniej za miecz. Chcę być gotowa. Jeśli nie mam uciekać, muszę atakować. Nie bronić. Muszę wykonać pierwszy ruch.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 29, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

𝖘𝖔𝖒𝖓𝖚𝖒 𝖊𝖝𝖙𝖊𝖗𝖗𝖊𝖗𝖎|| WIEDŹMIN Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz