Rozdział 1

84 10 15
                                    

 Słońce wschodziło leniwie nad horyzontem, rzucając blade światło na krawędzie lasu. Chłodne powietrze poranka skraplało się na liściach i suchych trawach, tworząc srebrzystą mgłę, która oplatała korony drzew i rozmywała kształty na skraju widnokręgu. Cisza była niemal absolutna –przerywana jedynie przez miękkie kroki zakapturzonej postaci, która poruszała się szybko, lecz z wyraźnym trudem.

Mężczyzna był ubrany w długi, czarny płaszcz z kapturem, który chronił go przed porannym chłodem, ale nie ukrywał zmęczenia wypisanego w jego ruchach. Avas, łowca potworów, niósł na biodrze swój wierny, czarny miecz. Klinga, wykuta przez najlepszych kowali Drakonów, odbijała pierwsze promienie słońca, które zdołały się przebić przez mgłę. Avas zmrużył oczy, gdy przekroczył znajome ogrodzenie – niewielką barierę otaczającą jego skromną chatę. Po tygodniach wędrówki po zdradliwych lasach i bagiennych terenach, marzyło odpoczynku. Marzenie to jednak prysło, gdy dostrzegł coś nietypowego.

Na drzwiach jego chaty przyczepiona była kartka.

Zmarszczył brwi. Ktoś był tutaj podczas jego nieobecności. Szybkim ruchem zdjął kaptur, odsłaniając swoją twarz –fiołkowe oczy błyszczały w porannym świetle, kontrastując z ciemnymi włosami. Ta barwa oczu była jedynym widocznym śladem jego pochodzenia, choć Avas rzadko zwracał na to uwagę. Wyrwał kartkę z drzwi i przebiegł wzrokiem po pospiesznie napisanych słowach. Notatka była od mistrza Zakonu Łowców:

"Jeśli misja zakończona, czekają na ciebie kolejne trzy zlecenia. Jedno pilne."

Avas prychnął pod nosem, zgniatając pergamin w dłoni. Westchnienie zmęczenia wyrwało się z jego ust, a dłoń zaciśnięta na rękojeści miecza opadła bezwładnie wzdłuż ciała.

– To sobie odpocząłem... –mruknął do siebie, czując narastającą irytację.

Spodziewał się kilku dni spokoju po ostatniej wyprawie. Tygodnie spędzone na tropieniu ciemnego gryfa wyczerpały go zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zakon Łowców nie był jednak organizacją, która pozwalała na luksus odpoczynku. Licencjonowany łowca musiał być gotowy na każde wezwanie –a Avas, choć słynął z uporu i skuteczności, coraz częściej zastanawiał się, czy ciągłe zlecenia nie zaczynają go przerastać.

Westchnął raz jeszcze, po czym wyciągnął rękę przed siebie. Powietrze przed nim zadrżało, a w przestrzeni pojawiła się niewielka wyrwa– pulsująca szczelina o krawędziach iskrzących się bladoniebieskim światłem. Avas spojrzał na pierścień na swoim palcu. Artefakt Aetherian, pozwalający na dostęp do przestrzennego schowka, był jednym z jego najcenniejszych narzędzi. Mało który łowca mógł sobie pozwolić na taki luksus, ale Azel, stary znajomy z Zakonu, pomógł mu zdobyć ten cenny przedmiot.

Z wnętrza szczeliny wyciągnął dwa owoce Galo –niewielkie, przypominające mieszankę agrestu i czereśni. Skórka lśniła intensywną zielenią, a delikatne żyłki pulsowały bladym światłem.

– To na razie wystarczy. – Avas przegryzł pierwszy owoc, czując, jak magiczna energia zaczyna powoli wypełniać jego ciało. Zmęczenie zelżało, a siły wróciły niemal natychmiast. Wiedział jednak, że efekt Galo nie jest pozbawiony konsekwencji – owoc zapewniał energię na cały dzień, ale gdy magia przestawała działać, wyczerpanie było niemal paraliżujące.

Chwilę wahał się nad drugim owocem, po czym schował go z powrotem do schowka i zamknął wyrwę jednym ruchem dłoni. Już miał odwrócić się i ruszyć na kolejną misję, gdy coś go powstrzymało. Usłyszał dźwięk.

Cichy, niemal niezauważalny szmer dochodzący z wnętrza chaty.

Avas natychmiast się napiął. Jego instynkt łowcy podpowiadał mu, że coś jest nie tak. Dom był pusty. Nikt nie powinien tam być.

Kroniki Lirthadar - Nocny ŁowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz