Zlecenie od Śmierci

29 6 3
                                    


Śmiech zdecydowanie nie pasował do miejsca pełnego trupów i mroku, ale tej nocy właśnie tu był najgłośniejszy.

– Jakiej biedaczynie ukradłeś kosę? – zapytał Bobo, na co Bee zareagował głośniejszym rechotem.

Oboje byli martwi, ale zachowywali się, jakby wciąż pędziło w nich życie. Wizualnie też nie wyglądali fatalnie. Może i byli bladzi, a ich oczy zdawały się być pogrążone w mroku, ale poza tym i poza szwami na szyi Bobo, wyglądali jak najbardziej zwyczajnie.

Bobo był tym kościstym gościem, a Bee tym brzuchatym. I choć ten drugi od dnia śmierci nie tknął alkoholu, wciąż wyglądał jak pijak spod sklepu.

Soliss roześmiał się.

– Ja nie kradnę – oznajmił żartobliwie. – Ja albo dostaję, albo zbieram to, co ludzie upuścili z krzykiem.

Błysk pojawił się w jego oku.

– Chwila – powiedział i puścił kosę, ufając, że sama się utrzyma. Zrobiła to, ale czy stało się to za pomocą przodków, czy jakiejś innej magicznej siły było niewiadomą.

Soliss zdjął koszulkę, pokazując sylwetkę z bardzo delikatnie zarysowanymi mięśniami. Wciągnął brzuch, tak, by dało się zauważyć żebra i złapał za kosę.

Większość trupów roześmiała się, ale tylko nieliczni na niego patrzyli. Iss z początku czuł się z tym nieswojo, ale szybko przyzwyczaił się do bycia onieśmielającym.

– Tak wyglądam według opowieści – oznajmił, śmiejąc się co słowo. – Tylko wyciąć mięso, wypompować krew i będę idealny.

Cóż, oprócz tego musiałby jeszcze zgolić ciemnobrązowe włosy oraz wydłubać szare oczy o barwie zbyt jasnej, by mogły pasować do Śmierci. Oliwkowa cera także stanowiła problem, ale nic by z niej nie zostało, gdyby wycięto mięso.

– Idealny farmer z kosą. – Bobo nie mógł powstrzymać śmiechu. – Wyżywienie zbędne, kosa w gotowości, a kasa na horyzoncie!

– Większość pieniędzy i tak pójdzie na wyżywienie Lam Lewnych. – Potarł dłonie o siebie, zostawiając kosę w powietrzu. – Ale jakie futro będzie...

Bee zarechotał niczym żaba.

– Widać, żeś na wsi wychowany! – wykrzyknął niewyraźnie.

Jego mowa, jak wszystko, co charakteryzowało jego plemię, była specyficzna. Bee jak każdy Górak mówił głośno i gardłowo. Mocno akcentował spółgłoski, wypowiadając je aż nazbyt twardo. Samogłoski z kolei wypowiadał za cicho i za delikatnie tak, że momentami były niesłyszalne.

– Na wsi? – Iss prychnął, łapiąc za kosę i jeszcze bardziej wciągając brzuch. – Śmierć jest wieczna. Śmiem nawet twierdzić, że to ja założyłem świat, ale przez starość o tym zapomniałem.

Rechot i śmiech łączyły się ze sobą.

– Idę straszyć farmerów – zażartował Soliss. – Niech wiedzą, że na polu rządzi ten, kto trzyma kosę.

– I komu widać kości – dodał Bobo.

– I kto żuje ziele – powiedział nieco poważniej Iss, wyjmując z kieszeni żółty liść. Czuł, że to już pora. Jego żołądek domagał się czegoś więcej niż jedzenia, a jego język wydawał się za czymś tęsknić. Cały organizm czekał na to, aż wpakuje roślinę do swoich ust. I to zrobił.

Zębami mielił liść. Mieszanka goryczy z odrobiną ostrości i delikatną nutą słodyczy rozpłynęła się po jego języku, a jego samego przeszedł pobudzający dreszcz. Iss już lata temu doszedł do wniosku, że ludzie żyją, ale tak naprawdę nie wiedzą, co to znaczy czuć życie. A on to wiedział za każdym razem, gdy łykał narkotyk. Długo spierał się z tym, że nie jest uzależniony, aż w końcu doszedł do wniosku, że przecież to nic złego. Ludzie przecież byli uzależnieni od jedzenia, powietrza, wody... Żyli substancjami i rzeczami tego świata, a to że Iss potrzebował czegoś innego niż pozostali tylko świadczyło o tym, że był unikatowy.

Jak wygląda śmierć?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz