Wyrwał się ze snu zlany potem. Prawie że z krzykiem oderwał się od poduszki. Ledwo oddychał. Czuł jakby smierć dyszała mu w kark. Pościel wokół niego była przesiąknięta strachem, a jego mózg podsuwał mu obrazy kałuż krwi i martwego ciała obok. Nieregularny, ciężki oddech utrzymywał się, do tego mężczyzna zaczął się trząść i to bynajmniej nie z zimna. Gdy próbował zacząć oddychać spokojniej drżenie wkradło się w jego gardło. Łza spłynęła po jego policzku, za nią poszły następne. Uderzenia gorąca i lodowatego powietrza były efektem strachu.
Po chwili bezwładności, nadal nie panując nad oddechem i bezgłośnym płaczem, wstał z łóżka. Był sam. Sam w pokoju, sam w mieszkaniu. W tym momencie wydawało się że sam też w życiu. Po chwili bezsensownej gonitwy za własnym cieniem, usiadł pod kaloryferem przy oknie. Gdy tylko to zrobił jego umysł zalała kolejna fala strachu i wizji śmierci najważniejszej dla niego osoby. Chciało mu się wyć. Chciał by wrócił. Chciał nie być sam.
Mimo postanowienia o rzuceniu nałogu wziął papierosa do ust odpalając go i nie przejmując się tym ze jest w pomieszczeniu. Po kilku chwilach wyrzucił niedopałek za okno. Wstał powoli i udał się do kuchni. Nalał do niewielkiej szklanki trochę wody i drżącą ręka podstawił ją sobie do ust. Po kilku łykach opuścił rękę czując jak krople płynu spływają po dłoni i ustach. Czuł się jakby za chwile znów miał go dopaść ten atak stresu. Bezwładności. Obawy.
Spiął się niesamowicie czując uścisk na ciele. Większe ramiona mocno i stanowczo oplotły jego klatkę piersiową. Po chwili rozpoznał zapach benzyny, cytrusów i wody toaletowej. Delikatnie odwrócił się do swojego chłopaka nadal pozostając w jego uścisku. Wtulił twarz w jego tors i zacisnął ręce na jego koszulce. Jak małe dziecko próbujące uchwycić się rodzica podczas koszmarów, tak on łapał się jedynej osoby która pośród tego wszystkiego jeszcze go nie zostawiła. Pomimo tego kogo krzywdził, zabijał, torturował, jaki styl życia prowadził, jak bardzo był zepsuty, ile miał nałogów, Vasquez nadal chciał z nim zostać. Chciał go więcej. Nie odrzucał go, przyjmował w każdej wersji. Nie ważne czy był zły, nieprzytomny, spokojny, naćpany, szczęśliwy, nijaki, na granicy szaleństwa, samobójstwa, śmierci, rozpaczy. On zawsze go ze wszystkiego wyciągał. Był z nim kiedy tego potrzebował. I cholera jasna, Erwin czuł że ma u niego dług do końca życia, albo i dłużej. Mając to przed oczami łzy pociekły mu z oczu. Kolejne tego wieczoru. Jego odruchem była ucieczka - nie chciał by ktoś tyle dla niego robił. Próbował się wyrwać ale wtedy został tylko mocniej przytrzymany. Głowę niższego szatyn zaczął obdarowywać muśnięciami ust które miały przekazać spokój. Po kilku chwilach wyższy odsunął od siebie delikatnie złotookiego na długość ramion, nadal trzymając na nich ręce
- Powiesz co się stało?
Siwowłosy prychnął cicho odwracając głowę. Wbił swoje spojrzenie w okno kilka metrów dalej i patrzył na miasto żyjące nawet o tej porze. Zdał sobie sprawę z tego jak musi wyglądać - zmierzwione włosy. Ślady po licznych łzach. Przekrwione oczy. Aż przeszedł go dreszcz. Po chwili zastanowienia cicho powiedział
- Nic. Znaczy nie wiem. Koszmar, znowu. O tobie. Znowu to samo. Znowu się o ciebie boje - wyszeptał z każdym słowem mówiąc coraz ciszej, jednak szatyn zdawał się go doskonale słyszeć. Szarowłosy plątał się w słowach. Nie chciał żeby drugi się martwił. Nie chciał litości. Nie lubił mówić o swoich problemach. Nikt nie zdołał wyrobić w nim poczucia że nie każdy będzie chciał czegoś za poświęconą mu uwagę. Co mnie zmienia faktu, że i tak zrobił postępy, nawet spore. Już coś mówił. Mało ale zawsze. Lepsze niż nic.
Szatyn westchnął cicho pod nosem i stanowczym gestem nakierował twarz drugiego na siebie i przyciągnął do długiego i mocnego pocałunku. Chciał pokazać że jest bezpieczny. Że oboje są bezpieczni. I to się nie zmieni.I faktycznie, oboje poczuli się lepiej
- Przerabialiśmy to juz. Na akcje jeździmy razem. Bez ciebie nie biorę udziału, jestem jedynie na wyścigach i zebraniach. Nikt nic mi nie zrobi. Okej?
- Ja wiem, przepraszam. Wiem ze nikt ci nic nie zrobi ale po prostu tak mam jak śpię bez ciebie. Ale i tak rzadziej niż było
- Nie przepraszaj, ja rozumiem to ze się martwisz. Ale chciałbym to zmienić. Postaram się po prostu wracać wcześniej, okej? Jak śpimy razem to nic ci się nie śni
- Okej - powiedział cicho i skierował się do sypialni ciągnąć za sobą drugiego. Szatyn bez słowa poszedł w stronę w którą ciągnął go młodszy chłopak i obserwował jak po wejściu do pomieszczenia idzie do jego części szafy i bierze pierwszą lepszą bluzę. Z racji sporej różnicy wzrostu, materiał kończył się za połową uda. Sindacco parsknął lekko śmiechem i podszedł do złotookiego przyciągając go za sznurki od bluzy do krótkiego pocałunku. Po chwili oderwali się od siebie, a Vasquez wziął z szafy czyste rzeczy na przebranie po czym skierował się do łazienki. Złotooki czekał leżąc i zaciągając się zapachem wyższego który utkwił na bluzie. Czuł się już zdecydowanie lepiej, zresztą przeszło mu od razu gdy przestał być sam w domu. Może oprócz ADHD, głupich pomysłów, niesamowitej porywczości, napadów agresji i kilku uzależnień ma również lęk przed samotnością, przed stratą. Widać nie każdy jest ulubieńcem życia.
Z lekkiego zamyślenia wyrwał go delikatny dotyk na włosach. Zamrugał szybko i zorientował się że niebieskooki zdążył już wyjsc z lazienki i ulozyc sie obok niego, a teraz głaskał go po głowie uśmiechając się lekko. Po chwili został przyciągniety do wiekszego ciala w ktore od razu ochoczo sie wtulil. Na jego twarz wyplynal usmiech, zamknął oczy i zasnął ukojony spokojnym oddechem swojego chłopaka
~~~
903Zaczynam kończyć oneshoty tak stare że nie pamiętam kiedy je zaczęłam, jest dobrze