Zerwałam się z łóżka. Kolejny koszmar. Nawiedzały mnie co jakiś czas. Za oknem było już ciemno. Usłyszałam kroki. To był Gubernator. Zapomniałam o nim. Wyjrzał przez drzwi.
- wszystko w porządku? - zapytał mnie. Przetarłam twarz dłońmi.
- tak - usiadł na skraju mojego łóżka.
- często to się zdarza? - czyli słyszał. Może krzyczałam.
- co jakiś czas, zazwyczaj to wspomnienia kiedy byłam jeszcze w grupie z rodziną i z kilkoma znajomymi rodziców - kiwnął głową.
- co się z nimi stało? - westchnęłam.
- musieliśmy rozbić obóz w lesie, nie spodziewaliśmy się stada, tylko mi udało się uciec, kilka miesięcy błąkałam się sama aż dotarłam tutaj, myślałam że zaznam tu spokoju ale koszmary się nie skończyły - pociągnęłam nosem starając się nie rozpłakać. Moja rodzina była jaka była ale kochałam ich a przez epidemie zbliżyliśmy się do siebie.
- przez to wszystko wielu dobrych ludzi odeszło, trzeba się pozbierać i żyć westchnęłam.
- to nie byli dobzi ludzie - zmarszczył brwi.
- co masz na myśli? - wzruszyłam ramionami.
- nie ważne już, pójdę pod prysznic - wstałam z łóżka i wyciągnęłam z szafy czyste ubrania.
- później zmienię ci opatrunek - kiwnęłam głową i wyszłam do łazienki. Nie poradnie zdjęłam z siebie ubrania i opatrunek i weszłam po letni strumień wody. Rana zapiekła ale dało się wytrzymać. Umyłam jak najszybciej się dało. Założyłam na siebie tylko szorty i stanik, bluzę wzięłam do ręki, założę ją kiedy Gubernator zmieni mi opatrunek. Wyszłam z łazienki przechodząc do salonu. Mężczyzna już tam na mnie czekał. Spojrzał na mnie. W ciszy usiadłam obok niego na kanapie.
- sytuacja szybko się zmieniła - zaśmiałam się chcąc rozluźnić atmosferę. Uśmiechnął się.
- chodź tu - przybliżył się do mnie, w ręce miał bandaże, gazę i butelkę z jakimś płynem. Nalał płyn na chusteczkę i przyłożył mi ją do zszytej rany. Cicho jęknełam - chyba nie jest tak źle - roześmiał się. Przewróciłam oczami. Mężczyzna delikatnie owijał moje ramię. Jego palce były twarde i szorstkie. Kiedy skończył odsunął się odemnie.
- dziękuję - kiwnął głową.
- nie ma za co, jesteś głodna? - zdziwiła mnie jego opiekuńczość w stosunku do mnie.
- trochę tak - zagryzł wargę zastanawiając się.
- zrobię ci coś, mam nadzieję że nie masz mi za złe że przeglądam twoje szafki - zaprzeczyłam ruchem głowy.
- niech się pan czuje jak u siebie - odszedł odemnie i otworzył lodówkę nie było tam wiele. Ale była tam reszta mięsa sięgnął po chleb. W tym czasie założyłam na siebie rozpinaną bluzę ale jej nie zasunęłam.
- tylko to znalazłem - podał na stół talerz z dwoma kanapkami. Miałam problem z korzystaniem z lewej ręki.
- a pan nie je? - pokręcił głową.
- jadłem kiedy spałaś - pokiwałam głową. Niezdarnie podniosłam kanapkę.
- kurwa - zaklnęłam pod nosem.
- mam ci pomóc? - zaśmiał się. O nie, na to nie ma szans.
- poradzę sobie - w końcu udało mi się wziąć kęs kanapki. Mężczyzna odwrócił odemnie wzrok.
- mam zostać z tobą na noc? - zapytał. Pokręciłam głową.
- może pan pójść do siebie, nie chce robić kłopotu - mężczyzna machnął ręką.
- jakby nie patrzeć jesteś w takim stanie z mojej winy, nie robisz mi kłopotu - uśmiechnął się do mnie.
- zastanawiał się Pan co zrobi z Merlem i z grupą z więzienia? - zmieniłam temat. Zaprzeczył ruchem głowy.
- nie wiem, ale chyba będę musiał posunąć się do najkrwawszej metody - mieliśmy wystarczająco duży Arsenał żeby zabić w ich wszystkich nie narażając się na utratę swojego życia. Ale czy to było dobre rozwiązanie. Oparłam głowę na dłoni - widzę że wciąż jesteś zmęczona, pójdę do siebie - wstał - wypocznij, chciałbym żebyś jak najszybciej wróciła do sprawności, potrzebujemy cię - położył rękę na moim zdrowym ramieniu - śpij dobrze - wyszedł z mojego mieszkania. Westchnęłam. Udałam się spowrotem do swojego łóżka. Może uda mi się zasnąć.
CZYTASZ
Lojalna Tobie
FanfictionAnnie dane jest żyć w czasach gdy po świecie chodzą żywe trupy. Dostała szansę od losu i zamieszkała w miestaczeku Woodbury. Dzięki swoim umiejętnością zostaje żołnierzem Gubernatora. Ta książka powstała z myślą o wszystkich tych ludziach którzy k...