5.

362 13 0
                                    

Francesco dotrzymał słowa. Nie naciskał, nie kombinował, zwyczajnie przeniósł się do hotelu. Tosia odwiedzała go tam. I w zasadzie można byłoby powiedzieć, że wszystko gra. Aż do rocznicowej imprezy moich rodziców. Przez cały dzień razem z mamą i Tośką dbałyśmy o szczegóły w postaci ozdobnych wstążeczek, odpowiednio ułożonych serwetek na stole w ogrodzie, liczyłyśmy sztućce, krzesła i weryfikowałyśmy ostatnie przygotowania. Goście zaczęli zjeżdżać się, zgodnie z planem, około siedemnastej. Pół godziny później, założę się, że celowo, kiedy wszyscy już byli, w drzwiach stanął Francesco. W czarnej koszuli i czarnym garniturze wyglądał tak, że z miejsca zrobiło mi się gorąco. Choć nie wiem jak chciałam, a chciałam bardzo, nie potrafiłam powstrzymać własnych reakcji na sam jego widok. Mogłam ukrywać uczucia czy emocje, ale doskonale wiedziałam co i dlaczego działo się we mnie. To było żałosne. Minęło tyle czasu, tyle się wydarzyło, a jego obecność wciąż działała na mnie jak nigdy nikogo innego. Fala gorąca przechodząca przez ciało (w zasadzie wolałabym się łudzić, że to menopauza, ale chyba była na to zbyt wcześnie i nie miałam żadnych innych objawów...) uczucie podniecenia, serce bijące tylko szybciej. No, koszmar! Po raz kolejny zdałam sobie też sprawę, że jest coś jeszcze. Coś, czego nie było. Umiałam to nazwać. To był lęk. Strach. Obawa.  Francesco przeszył mnie spojrzeniem swoich ciemnych oczu, a ja aż poczułam dreszcze. I to nie te przyjemne.
Wiele osób pewnie powiedziałoby, że w końcu wróciły mi normalne odruchy...
W zasadzie lepiej późno niż wcale.

- Tata! - wrzasnęła Tosia tak, że słychać ją było prawdopodobnie na Sycyli - Papà - poprawiła się za chwilę. Już zdecydowanie ciszej, ale nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Zdążyła ściągnąć na nas chyba wszystkie spojrzenia. Francesco uśmiechnął się lekko, kiedy córka dosłownie zawisła mu na szyi. Ani ja, ani moja matka, ani ojciec właściwie nie wiedzieliśmy co mamy robić. Ja zastygłam gdzieś między schodami, kuchnią, a salonem, mama z tacą, idąca z tarasu, zrobiła dwa kroki w przód i trzy do tyłu wpadając przy okazji na niczego nie spodziewającą się własną kuzynkę Irenę, tata udawał, że nic się nie wydarzyło i zaintonował tradycyjną polską pieśń imprezową.

- A teraz idziemy na jednego... - tubalnym głosem ojca poniosło się po ogródku. Francesco uśmiechnął się nieco szerzej obserwując zmieszanie i zamieszanie jakie wywołał.

- Dzień dobry! - oznajmił głośno nieco łamanym polskim

- Dzień dobry! Wchodź, czemu stoisz tak w progu? - mama odruchowo wcieliła się w rolę idealnej gospodyni

- Pięknie wyglądasz - szepnął mi do ucha podczas powitalnych całusów w policzki

- Nie wydurniaj się - syknęłam w odpowiedzi z przyklejonym uśmiechem do twarzy - To rocznica ślubu moich rodziców. Nie zepsuj tego. Swoje sprawy załatwimy później.

- Liczę na to - powiedział obejmując mnie w pasie i wymuszając ruch do przodu.

Gdyby nie ten delikatny nacisk, prawdopodobnie stałabym tam dalej. Te słowa nie brzmiały dobrze. Wręcz przeciwnie. Wbrew temu jednak zgodnie wmaszerowaliśmy do ogrodu. Z boku, przy tujach, stał niewielki namiot. Pod niego wstawiono kilka stolików, najwyraźniej z myślą o osobach, dla których cień rzucany przez drzewa to jednak trochę za mało. Lub też na wypadek, gdyby zaczęło padać. Był także rozłożony parasol i wygodne pufo-fotele, w których człowiek się nieco zapadał siadając. Między drzewami zawieszono lampki, ozdoby z bibuły i balony. Tosia zdążyła zająć miejsce na huśtawce i teraz machała do nas wesoło. Rzuciłam okiem dookoła. Właściwie wszystkim było wesoło. Niektórzy przyglądali nam się z niezbyt dobrze skrywanym zaciekawieniem. Uznałam, że póki co mogę tylko płynąć z prądem. Odmachałam Tośce i skierowałam się w stronę huśtawki. Tata przywędrował z szaszłykami z grilla. Uparł się, że wszyscy potrawy z grilla lubią i skoro matka zaplanowała całą resztę to będzie jego osobisty wkład.

Oni. Oni. I ja. #4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz