PROLOGUE

60 4 1
                                    

          Wielu mówi, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie ma żadnego przypadku, czy zrządzenia losu. Wszystko jest zapisane odgórnie, a my, nieważne jakbyśmy się bronili i tak tego doświadczymy. Jesteśmy tylko małymi, nic nie znaczącymi pierwiastkami, które niszczą nasz świat. Nie mamy najmniejszego wpływu na rzeczy, które nas otaczają, ani na sytuacje, które się dzieją wokół nas. Nie mamy możliwości zatrzymania naszego życie w jednym, wybranym przez nas momencie i cieszenia się piękną chwilą, jak długo tylko będziemy tego potrzebowali, a tym bardziej nie możemy cofnąć czasu i naprawić popełnione błędy.

          To nie jest jedna z tych gier, gdzie wystarczy kliknąć „try again" i wracamy do wybranego momentu. To prawdziwe życie. Życie, w którym ponosimy konsekwencje, popełnionych przez nas czynów, nie raz przy tym cierpiąc. To życie, które nie koniecznie jest kolorowe i usłane różami. Prawdziwe życie, a nie żadna gra, czy powieść science fiction.

          To smutne, gdy piękne chwile odchodzą z szybkością światła. W jednym momencie potrafimy być najszczęśliwszymi osobami na świecie, a w drugiej ze szlochem wypowiadamy słowa, czemu to akurat nas spotkało, a nie kogoś innego.

           Życie jest jak chmura. Delikatne i ulotne. Przychodzi moment wiatru, który zwiewa naszą piramidę szczęścia, rozsypując ułamki układanki, której nie potrafimy złożyć. Które kompletnie do siebie nie pasują. Których nie ma możliwości zlepienia w jedną, wielką całość. Chodź, mimo wszystko próbujemy, staramy się i wierzymy. Liczymy, że to jedynie przejściowy etap, a za chwile na niebie zagości słońce. Jednak nie zawsze wychodzi.

           Mówią, że powinniśmy być obojętni. Nie przywiązywać się ani do ludzi, ani do momentów. Nikt nigdy nie powie ci wprost, jak cholernie ciężkie jest być obojętnym w stosunku do naszych najbliższych, którzy nie zawsze są po naszej stronie. Którzy, mimo że zadają nam ból, to nie dają możliwości oderwania się. Patrzymy na nich z uczuciem kłucia w sercu i obrzydzeniem w oczach. Marzymy o momencie, w którym definitywnie odetniemy się od nich i pójdziemy we własną ścieżkę. Chodź, każdy wie, że jest to niemożliwe. To przecież nasza rodzina, a w rodzinie wybacza się błędy. Czy można wybaczyć wszystko?

          Jak wybaczyć komuś zniszczenie swojego życia? Zniszczenie swojej osoby i wszystkiego, co na ten moment było najważniejsze? Czy zwykłe słowo przepraszam, wystarczy? Czy gdyby dana osoba przyszła i przyznała się do błędu ze skruchom w głosie, to by wystarczyło? Nie mam najmniejszego pojęcia. On nie przyszedł. Nie przeprosił. Nie próbował tego wytłumaczyć. Zrobił to i poszedł, zostawiając mnie samą z sytuacją, której nie pojmowałam. Byłam za mała by zrozumieć, jaką krzywdę mi wyrządził i jakie konsekwencje będą z tego płynąć. Szkoda, że tylko ja cierpiałam za błędy, które to on popełnił.

          On jednak nawet się nie obrócił. Słyszał, jak łamiącym głosem błagałam, by przestał, jak nie potrafiłam opanować łez, a drżącymi rękoma próbowałam go od siebie odepchnąć. Nie powiedział nic. Nawet przez moment się nie zawahał.

          Czy to właśnie tak miało wyglądać? Czy jest to normalna relacja w rodzinie? Zdecydowanie nie. Czy to powód, by przekreślić ją i odejść? Zostawić wszystko i nigdy nie wrócić? Czy chociaż by zauważyli? Czy uroniliby, choć jedną, marną łzę?

          Nie mam bladego pojęcia. Przez 6 lat nie odważyłam się tego sprawdzić i wątpię, czy jeszcze kiedyś się temu podołam. Niekiedy lepiej podjąć od razu drastyczną decyzję, bo później zazwyczaj jest już za późno.

Handcuffs of the pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz