1.1

12 1 0
                                    

Johny

Z prawej strony słyszę krzyki rozdzierające serce na milion małych kawałków, z lewej natomiast huk, odcinający mnie głośnym piskiem w uszach od otoczenia. Palący ból dopada mnie powoli, zaczynając swoją wędrówkę na stopach, kończąc tuż przy głowie. Usiłuje odepchnąć te okropne, piekące uczucie, ale pod rękąwyczuwam ciepło, dziwne, wcześniej czułem tam tylko krew.

-Johny! Johny, ile można cię wołać! Ja muszę już wychodzić do pracy, zrób bratu śniadanie, bo ja muszę wyjść szybciej. Na targu z mięsem jest promocja, jeśli zdążę, kupie zapas na jakiś czas, z reszty może zostanie coś dla tych sępów od króla. -Kolejny dzień dopada mnie ten koszmar, od paru dni budzę się zalany zimnym potem. Nie potrafię odepchnąć od siebie tych okropnych wspomnień z zeszłego miesiąca, tylu niewinnych ludzi umarło, bo nie było stać ich na opłacenie podatków, kolejnych, bezsensowych podatków. Gdyby nie dwie prace mamy, z czego jedna jest na królewskim dworze, pewnie czekałby nas podobny los.

-Nie ma sprawy, o której wrócisz? Wieczorem widzę się ze znajomymi. -Jak co wieczór ostatnio czeka nas narada i przygotowania do kolejnego wieczoru, krwawego zapewne, ale nasza w tym głowa, żeby jak najmniej rodzin ucierpiało. Król Amadeusz zapisze się jako najbrutalniejszy władca, wprowadził kolejny podatek, tym razem od spożytego pieczywa, rozumiecie? Biedniejsi muszą płacić za to, że nie wystarczy in jedna kromka chleba dziennie!

-Ty i te twoje spotkania! Mógłbyś mi więcej pomagać, widzisz, że ciężko haruje od rana do nocy, żeby te hieny nas nie dopadły. Twój brat jest jeszcze na to za mały, ojciec był, jaki był, ale przynajmniej przynosił dodomu ciepłe posiłki za swoją ciężką pracę. Nie wiem co się z tobą dzieje chłopaku!

-Matko, dobrze wiesz, że szukam pracy nie od dziś. To nie takie proste! Nikt nie chce zatrudniać ludzi takichjak my! Biednych i odrzuconych. Boją się, że coś im ukradnę, widzę to w ich oczach. Kontrolują każdy mój ruch! - Kiedyś pracowałem u średniej klasy rodziny, wykonywałem cięższe prace, pielęgnowałem dom i ogród. Pewnego dnia jedna z córek ukradła matce parę złotych monet, wszystko widziałem, a ona widziała mnie. Jak można się spodziewać, wina spadła na mnie. Uszedłem z życiem tylko dlatego, że matka pracuje na królewskim dworze i ubłagała króla o moje życie w zamian za dodatkowe, darmowe obowiązki.

-Widocznie nie robisz wystarczająco wiele Johny... czasami wystarczy zacisnąć zęby, dumę schować w kieszeń i robić to, co do ciebie należy.10 godzin później

-Wybaczcie za spóźnienie! Mamę przytrzymali dłużej na kuchni. Nie dość, że pracowała od rana do wieczora, to jeszcze musiała po wszystkich posprzątać! Cholerni ważniacy, myślą, że mogą wszystko! -Zbulwersowany, zdyszany i zalany potem wpadłem do sali, o mały włos nie potykając się o dywan. Dostanie się do tego miejsca, wcale nie jest takie proste, trzeba przedrzeć się przez mnóstwo tuneli, ślepych lub prowadzących do różnych części miasta, które umożliwiają nam szybsze dotarcie do celu. Dodatkowo szyfry przy drzwiach i zabezpieczenia na ewentualne włamania. Istna łamigłówka nie tylko dla głowy, ale też dla ciała.

-Luzik, zdążyliśmy już ustalić co i jak, więc poćwiczysz dziś z Rozalią i w trakcie treningu wytłumaczy ci wszystko. - Powiedziała Marina, drobna, rudowłosa dziewczyna, która z pozoru wydaje się potulną jak mała kotka, cóż, pozory mylą. Ona jak nikt inny potrafi zamydlić oczy strażnikom, aby reszta mogła przebrnąć na tereny chronione, poza tym świetnie posługuje się bronią. Reszta już szykowała się w parach do ćwiczeń przed kolejnym atakiem Amadeusza, posłusznie skinąłem głową, poszukując wzrokiem mojej partnerki na dziś.

-Johny, możemy porozmawiać?

-Jasne, co się dzieje? -W oczach dziewczyny dostrzegłem zmartwienie.

-Martwimy się o ciebie, wszyscy. Widzimy, jaki jesteś przybity po ostatniej akcji, ciągle głową w chmurach. Kleofas obstawia, że to tamta dziewczyna zawróciła ci głowie, ale my, dziewczyny wiemy, że chodzi o coś zupełnie innego, powiesz mi, o co chodzi? - Współczujący głos przyprawił mnie o chęć zwrócenia śniadania,ale wiedząc jakie drogie jest pieczywo i jak ciężko matka na nie pracuje wole odsunąć ten pomysł.

-Przestańcie spekulować za moimi plecami, wszystko w porządku. Jestem zmęczony ciągłymi poszukiwaniami pracy, gardzącymi spojrzeniami bogaczy i... to tyle, tym jestem zmęczony, przejdzie mi.

-I? Chciałeś coś jeszcze dodać?

-Nie, nic. Zajmij się Rufusem, ciągle trzyma broń pod złym kątem. Jeśli tak dalej będzie, niech pozostanie przy łuku i działaniu z odległości, bo w taki sposób nam nie pomoże. - Być może moja odpowiedź była zbyt szorstka, ale nie będę zwierzał się z nawiedzający koszmarów. Przecież nie powiem im, że w oczach tej dziewczyny, Kleopatry, widziałem dokładnie ten sam strach, co w moich własnych parę lat temu, gdy strażnicy mordowali mojego ojca. Tej nocy, miesiąc temu zginął jej tata, ukrywała się za skórzaną kanapą, tak samo, jak ja przeszło dziesięć lat temu. Jesteśmy tacy podobni...

-To jak? Co dziś robimy? Szczerze mówiąc, wolałabym się skupić na niespodziewanym ataku, ostatnio się wycwanili i biorą nas podobną taktyką do naszej, musimy ją poprawić i udoskonalić! - Przed sobą nie widziałem już Mariny, jej miejsce zastąpiła Rozalia. Jej entuzjazm jeszcze bardziej mnie przygasił.

-Może być. - Zbyłem ją krótką odpowiedzią i poszedłem się przebrać. Dziewczyna niewiele się przejmując, zajęła się wybieraniem broni.W trakcie treningu wyłapywałem zaciekawione spojrzenia, czekające na moją potyczkę, małe rozkojarzenie. Wiem, że nie życzą mi źle, chcą tylko wiedzieć, co się dzieje, ale niepotrzebnie. Ja nie popełniam błędów, złamane spojrzenie Klo nie zmieni tego. Klo? Spojrzenie Kleopatry, tak, złamane spojrzenie Kleopatry nie sprawi, że wyjdę z formy. Do pustej już sali przez małe okienko wpadało światło księżyca, rzucając blady blask na moją twarz. Reszta wróciła do swoich rodzin i ciepłych domów parę godzin temu. Zostałem sam ze swoimi smętnymi myślami i z nim, księżycem. Jej ojciec był dobrym człowiekiem, pracowitym, opiekuńczym, zawsze uprzejmym i kochającym. A mój? Cóż, pracowitym, nic poza tym. Ale ja go kochałem, tylko to się liczyło, bo miłość dziecka nie zna granic. Godziny mijały, a ja zostałem sam, jak zawsze na koniec dnia. Dziś towarzyszy mi księżyc.Na drugim końcu miastaKurz już dawno opadł, ludzie powoli powracają do codzienności, ale ja nie mogę, nie potrafię. Te potwory odebrały mi ojca. Bezlitośnie wtargnęli do mojego życia, pozostawiając po sobie jedynie pustkę i samotność,nicość. Nie tylko ja jestem tego wieczoru samotna, wpatruje się w księżyc i mogę przysiąc, że widzę jego smutek. Co noc sam. Tak samo, jak ja od miesiąca, od rzezi przeprowadzonej w mojej okolicy. Przeczekuje kolejną nieprzespaną noc, bo gdy tylko przymknę powieki, widzę te smutne oczy należące do nieznajomego,który ocalił mi życie. Dach, na którym siedzę, powoli zaczyna uwierać mnie w uda, a kot, który zawsze mi towarzyszy cicho mruczy, łasząc się o łydkę. Co noc wysłuchuje moich żali, chce z tym skończyć, wziąć się w garść i ruszyć naprzód, ale ciężar mojego złamanego serca nie pozwala mi ruszyć się z miejsca, więc siedzę tak i patrzę na księżyc kolejną noc. Do głowy przychodzi mi tylko jeden pomysł, szalony i niebezpieczny, ale nadszedł już czas, aby wyjść z ukrycia.

~~

Thorns Of Our BladesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz