ROZDZIAŁ 1

161 10 10
                                    

11 maj 2019 rok

Sobota


Siedziałem na swoim łóżku, zlany potem i ciężko dyszący. Budzik jak co dzień grał swoją denerwująca melodię, a każdy dźwięk odbijał mi się od ścian czaszki.

Rozejrzałem się dookoła, ale jej tu nie było, byłem w swoim pokoju, z dala od morskich fal i piasku. Dlaczego więc wciąż czułem jego ziarnka między palcami u stóp i słyszałem szum morza nadal grzmiący w uszach?

– Przestaniesz się wydzierać? – dobiegł do mnie podniesiony ton zza drzwi. – Całe osiedle obudzisz!

Wujek mamrotał jeszcze chwilę coś pod nosem, szurając po panelach kapciami. Schowałem twarz w dłoniach i westchnąłem głęboko. Nic się nie zmieniło, życie toczyło się dalej.

Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałem pięć lat. Nie pamiętałem ich za dobrze. Gdyby nie zdjęcia, które stały na komodzie, nie mam pojęcia, czy wiedziałbym, jak wyglądali. Nie miałem rodzeństwa, a jedyną osobą, która mi pozostała był wuj Joel, brat taty. Przez większość życia nie utrzymywali oni ze sobą kontaktu, wręcz się nienawidzili. Do dzisiejszego dnia nie znałem przyczyny sporu, gdyż wuj za każdym razem zmieniał temat.

Gdy doszło do tragedii, a ja zostałem sam na lodzie, wuj postanowił się mną zaopiekować. Dzięki niemu nie trafiłem do domu dziecka. Co prawda, nie zrobił tego z dobrego serca, a z czystego poczucia obowiązku. Nie kochał mnie, gardził mną i okazywał to przy każdej możliwej okazji. Wuj Joel był samotnym pięćdziesięciolatkiem, który całe swoje życie spędził na ciężkiej pracy i czytaniu książek, a gdy nie robił jednej z tych rzeczy, przesiadywał w kościele. Był on totalnym przeciwieństwem mnie, pewnie dlatego też tak nienawidził mojej osoby.

Miałem dwadzieścia osiem lat i pracowałem na pełny etat na stacji benzynowej w Beverly Hills. Nic nie osiągnąłem w życiu, nie miałem na siebie żadnego pomysłu. Żyłem z dnia na dzień, idąc po najmniejszej linii oporu. Brakowało mi doświadczenia, aby znaleźć lepszą pracę. Nie byłem wykształcony i ledwo skończyłem liceum.

Żaluzje zasłaniały prawie całe okno, rozsunąłem je delikatnie palcami i dopiero wtedy dostrzegłem piękny dzień za oknem. Los Angeles dzisiaj także kąpało się w ciepłych promieniach słońca. „Ciekawe gdzie ona teraz jest" - przeszło mi przez myśl, jak to każdego dnia. Po raz ostatni westchnąłem, aby się rozbudzić i zrzuciłem z siebie kołdrę. Było już późno, o dziewiątej rano zaczynałem zmianę, dlatego musiałem się pospieszyć, aby zdążyć na autobus. Zbiegłem pośpiesznie po schodach, drapnąłem z talerza jeszcze gorącego tosta i pobiegłem na przystanek. Można się domyślić, że nie miałem prawa jazdy, a to na pewno ułatwiłoby mi dojazd do pracy. A nawet jeśli bym miał pozwolenie na prowadzenie pojazdów, nie było mnie na nie stać. Nie było mnie na nie stać, a wuj nie miał zamiaru mi pomóc. Byłem zdany na siebie.

Stojąc w autobusie, pomimo że w moich słuchawkach grało I Know What You Want Busta Rhymes, nie mogłem przestać myśleć o Florze. Zawsze gdy mi się przyśniła w nocy, później cały dzień siedziała w głowie, uniemożliwiając przy tym skupienie w pracy. Jakiś dziadek popchnął mnie, wychodząc i dopiero wtedy zorientowałem się, że pasażerowie taksują mnie wzrokiem, lecz ja nawet nie zwróciłem na to uwagi. Podejrzewałem, że to przez mój styl ubierania, który zatrzymał się na 2004 roku. Na takich jak ja, patrzyło się z niesmakiem, a czasami nawet ze strachem. Do tego byłem czarnoskóry, a to był najlepszy argument, aby traktować mnie jak śmiecia. Jednak ja dryfowałem w czasie, chcąc przez chwilę zniknąć, wrócić do przeszłości. Reszta mogła mnie pocałować w zadek, nic o mnie nie wiedzieli.

Nie minęła chwila, a już byłem na Wilshire/Crescent. Zeskoczyłem ze schodków autobusu i ruszyłem wolnym krokiem przed siebie. Nie minęło dziesięć minut, a nade mną rozpościerał się gigantyczny dach stacji i stał on tylko na trzech kolumnach.

Nieczyste sumienie CassandryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz