ROZDZIAŁ 6

23 5 3
                                    

25 czerwca 2019

Wtorek

Nadszedł kolejny zwykły dzień, ale nie dla mnie. Obudziłem się jak nowo narodzony i wygrany. Pełen nadziei i podekscytowania patrzyłem w sufit, gdy na zegarze dochodziła ósma dwadzieścia. O tej porze powinienem już zbierać się do wyjścia, a ja nie czułem potrzeby, aby się dzisiaj spieszyć. Wuj uderzył trzy razy w drzwi, pośpieszając mnie, ale nawet to nie zepsuło mi humoru. Nie miałem już czternastu lat, aby trzeba było mnie wyciągać spod kołdry.

Ubrałem się i otworzyłem drzwi, w które po raz kolejny miał uderzyć wuj Joel.

– Nie hałasuj tak, bo obudzisz całe osiedle – powtórzyłem jego tekst sprzed dwóch miesięcy, co dało mi ogromną satysfakcję.

Wujek tylko zmierzył mnie wzrokiem i zacisnął zęby, oglądając się za mną, gdy zmierzałem do łazienki. Byłem gotowy w pięć minut, chwyciłem ostatniego banana z półmiska na stole i wybiegłem z domu. W słuchawkach grało mi I Can't Help Myself Four Tops, a świat wydawał się pełen dobra i lekkości. Ludzie stali się, o dziwo, milsi, a słońce świeciło tak wesoło. Co się ze mną stało? Czy to są te przysłowiowe różowe okulary, o których tyle słyszałem?

Jak głosiła tradycja, przechodziłem koło domu pani Benson, która również dostrzegła mój dobry humor.

– No proszę, proszę! A skąd te skowronki wokół ciebie?

– Chyba się zakochałem, pani Benson – odparłem.

– I tak trzymaj, synu!

Odsalutowałem staruszce i poszedłem dalej. W autobusie przepuściłem staruszka o kulach, aby mógł usiąść na ostatnim wolnym miejscu, za co uprzejmie podziękował z uśmiechem. Pomyślałem, że przez jedną noc świat został wypleniony z wszelkiego zła i żółci. Znajdowałem się teraz w utopii, miejscu idealnym, gdzie każdy jest dla siebie dobry.

W pracy bez opamiętania dryfowałem po wczorajszych wspomnieniach i starałem się wysilić umysł, aby przypomnieć sobie smak jej szminki. Nawet Freddie Evans nie zdołał wyprowadzić mnie z równowagi, a to zdarzyło się po raz pierwszy od dwóch lat.

– A ty co? Osiągnąłeś stan nirwany? – Wbijał szpileczki po omacku.

– Coś w tym rodzaju – odparłem z uśmieszkiem, kiwając głową do piosenki, która leciała mi w słuchawce. – Wczoraj całowałem się Cassandrą Crawford.

Freddie przez krótką chwilę nie był pewien, czy powinien się zaśmiać, czy zdenerwować.

– Chyba ci się przyśniło, Jackson. – Zdecydował się na wykpienie mnie.

Nie dało się tego w żaden sposób udowodnić. Decyzja, czy wierzyć, czy nie, należała do niego. Popatrzyłem z przekręconą głową i nie powiedziałem już ani słowa. On jakby wyczytał z mojej miny, że ja wcale nie lecę w kulki.

– Nie ma mnie w robocie jeden dzień – wybuchnął z żalem. – A ty wyrywasz Cassandrę Crawford i przychodzisz tutaj jak gdyby nigdy nic. Dlaczego ty, a nie ja?

– Najwidoczniej jestem w jej typie. – Puściłem mu oczko. – Mówiła coś, że nie gustuje w upierdliwych lizusach.

Nagle wyciągnął telefon i wszedł na Instagrama.

– Co ty robisz, pajacu?

– Potrzebuję dowodu, choć jednego. Czegoś, co udowodni, że świat już kompletnie oszalał – majaczył, wystukując nerwowo palcami w ekran.

Rozglądał się za szefem, aby nie nakrył go grzebiącego w telefonie podczas zmiany. Zaglądałem mu przez ramię i obserwowałem jak zręcznie wychodzi z jednego profilu na drugi.

Nieczyste sumienie CassandryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz