– Marylko! Marylko wypuść mnie!
– Zgłupiałaś?
– Ja zgłupiałam? Ty zgłupiałaś! Postradałaś rozum! Gadasz z rybą! Rybą, hahaha...
Przemywała dalej akwarium, gdy jej mniejsza koleżanka śmiała się do rozpuku w kubku czystej wody. Kobieta napełniła zbiornik piaskiem, włożyła z powrotem roślinki i postawiła na środku kiczowaty zamek.
– To co? Wypuścisz mnie? – Złotka nie uzyskała odpowiedzi – Wyrzuciłabyś mnie w powietrze. Zobaczyłabym w końcu co jest na zewnątrz. Świat poza kliniką, o którym tyle mi opowiadałaś. No zrób to!
– Przecież bez wody umrzesz.
– Nie mówi się przecież tylko przecier, przecier pomidorowy – znów się cicho zaśmiała po czym zrobiła obrót w kubku – Może i bym zmarła, ale pomyśl jaka fenomenalna byłaby to śmierć. Poczułabym się wtedy naprawdę wolna.
– Naprawdę tak źle ci w akwarium?
– Nie, ale nie ma tu wolności!
– A co ty niby wiesz o wolności? – zdenerwowana i zmęczona tą rozmową, podniosła lekko głos.
– A ty?
Maryla zamilkła. Wlała zawartość kubka wraz ze Złotką do jej "domu" , a ta, niczym podwodna iskierka, śmignęła i schowała się w zamku.***
– A tobie? – Dorian rutynowo zadał żonie pytanie.
– Normalnie. Kilka zabiegów, trochę sprzątania. Dzień jak codzień – równie mechanicznie odpowiedziała, wiedząc, że całą uwagę mężczyzny dostał telewizor.
– Obrałeś ziemniaki?
– A co ja, kucharka jestem?
Maryla westchnęła, zostawiła męża z jego dennymi serialami i poszła do pokoju córki. Zapukała. Nie doczekawszy się odpowiedzi, weszła, a tam zastała Zuzannę ubraną w wyzywajace fatałachy, należące do rodzaju tych skandalicznie prowokacyjnych.
– Kochanie obierz ziemniaki – stała oparta o framugę, czekając na reakcje dziewczyny.
– Nie mogę, wybieram się – zrobiła krótką przerwę – do Bartka.
Maryla może i nie znała wszystkich niuansów życia córki, ale doskonale wiedziała, gdy kłamie. Dziewczyna zerwała z Bartkiem miesiąc temu... Ponoć kłamstwa dziecka są jak szpikulce wbijające się w serce matki. Najwyraźniej organ kobiety zdążył się już na nie uodpornić, bo ta tylko uśmiechnęła się i rzuciła:
– Dobrze kochanie, tylko wróć przed północą i nie rób głupot.
– Jasne, jasne – czarnowłosa dała mamie buzi w policzek, a następnie wyfrunęła pędem z mieszkania. Przez moment słychać było stukot szpilek na klatce schodowej, lecz gdy ucichł jedynymi dźwiękami w mieszkaniu pozostawały tykający zegar i trzeszczący telewizor. Maryla usiadła w kuchni na taborecie po czym zaczęła przygotowywać ten nieszczęsny obiad. Obrała ziemniaki, warzywa, włożyła wszystko wraz z mięsem do gara. Starczy na jakieś trzy dni... Po wzięciu z lodówki śmietany, przejrzała się w lusterku, przytwierdzonym na magnes. Kobieta miała lat czterdzieści; wyglądała na pięćdziesiąt, a może i więcej. Nie można powiedzieć, że cokolwiek zostało z jej dawnego blasku. Wtem, rozległ się krzyk Mariuszka. Dzieciątko, niczym syrena alarmowa, domagało się wiecznej uwagi z nikłymi chwilami na sen. Przez niego oraz częste awantury, najbliżsi sąsiedzi darzyli nienawiścią rodzinę Mazurów. Maryla nawet nie ruszyła się z miejsca. Miała zupę do zrobienia. Czuła się zbyt zmęczona by silić się na uśmiech do dziecka. Głowa już jej opadała.
– No uciszże tego bachora! – ryknął z salonu Dorian. Blondynka niemrawo się podniosła i wzięła z szafy zapasowe rękawice kuchenne. W środku były tabletki — piękne pigułki o różowo-czerwonym kolorze. Połknęła jedną bez popijania. Powinna zaraz, za krótką chwilkę, zadziałać. Pani Mazur szybko zjawiła się w dziecięcym pokoiku. Było to jedyne pomieszczenie w domu, gdzie meble nie przesiąknęły doszczętnie tytoniowym dymem. Wzięła Mariuszka w ramiona, śpiewała mu cicho, kołysząc go. Mały dalej płakał, dlatego Maryla nakarmiła go, zmieniła pieluszkę, głaskała i próbowała pobawić się z nim autkami. Niestety wycie nie ustało, a wrażenie, że mózg jej drży w czaszce od ciągłego hałasu, nasilało się. Dorian zgłośnił program, więc była otoczona z jednej strony meczem piłki, a z drugiej skowytem Mariuszka. Może miał kolkę? Odłożyła go na chwilę do łóżeczka i przygotowała herbatki z koprem, a czekając aż napój ostygnie masowała chłopczykowi brzuszek oraz mówiła coś na uspokojenie, sama nie rozpoznając słów, które wydobywały się z jej ust. Potem próbowała napoić go herbatą, ale ten opędzał się od butelki, zacząwszy jeszcze głośniej płakać.
Atak kolki minął po godzinie. Całkowicie wyczerpana, nie zorientowała się, gdy zaczęła sama płakać wraz z maluchem. Tylko, że jej płacz był całkiem bezgłośny.
Jedynie łzy rozlały się na policzki zrezygnowanej kobiety. Na twarzy pełnej zmarszczek gościła pustka, sprawiająca, że Maryla wyglądała jakby była cieniem samej siebie. Mechanicznie, na wpół świadoma, nakarmiła i umyła dziecko. Odłożyła je do łóżeczka, zamknęła drzwi, następnie położyła się na kanapie w kojąco niebieskim dziecięcym pokoiku, ignorując wieczorną higienę. Zasnęła.
Za piętnaście czwarta obudziło ją, krzątanie się Zuzanny. Wróciła z imprezy. Córka Maryli skończyła zawodówkę, była nawet uzdolniona we fryzjerstwie, mimo to żyła na koszt rodziców, nie ruszając palcem by wesprzeć ich finansowo. Nie musiała im pomagać, bo przecież nie chodziło o pieniądze, nigdy o nie nie chodziło, ale przynajmniej mogła iść na swoje, wydorośleć i stać się odpowiedzialną kobietą. Dobre sobie. Do obowiązków też się nie kwapiła. Jej matka wyrzucała sobie teraz, że "podała pałeczkę dalej". Pani Mazur nasiąkła beznadziejnymi nawykami patologicznych rodziców, a teraz ona wraz z okropnym mężem, przekazywali tą całą zgniliznę w spadku Zuzi. Rozmyślała i patrzyła się na malucha, który spał. Marzyła, że może on, jako nowa, jedyna chluba rodziny, będzie miał dobrą przyszłość. Może zostanie strażakiem, mechanikiem, policjantem, a może... Lekarzem? Może zostanie dentystą i spełni, niespełnione marzenia Maryli, która przez braki w wiedzy skończyła ledwo liceum, przepchnęła się łapówką przez szkołę policealną, po której wyrobiła kurs na pomoc dentystyczną. Kobieta poleżała do czwartej trzydzieści licząc, że jeszcze zaśnie, a potem obudzi się w lepszym miejscu. Niestety Morfeusz nie porwał jej w swe objęcia, a obowiązki nie mogły "ot tak" wyparować.Podczas śniadania panowała błoga cisza. Dorian się nie wyspał, Zuzia też, dlatego nie mieli siły by wzajemnie się obrażać. Mariuszek zachowywał się wyjątkowo cicho. Jedyny hałas produkowała pani domu, krzątająca się z kanapkami, kawą i herbatą dla wszystkich. Zrobiła mężowi śniadanie do pracy, doskonale wiedząc, że wyrzucili go z magazynu jakiś tydzień temu. Mogła dziś przyjść do gabinetu o godzinę później niż zwykle, bo pacjent, w ostatniej chwili, przełożył zabieg na inny termim. Zyskała dzięki temu czas na sprzątanie domu, cieszenie się uśmiechami, jedzącego śniadanie dziecka, a jeśli się pospieszy znajdzie chwilkę na lekturę.
Córka huknęła drzwiami, po czym wtoczyła się do łóżka by odespać zarwaną noc, pan Mazur poszedł "do pracy", więc Marylka została prawie sama. Odkurzając półki, myjąc podłogi i przecierając wszystkie przestarzałe, szklane szafki, powoli zdawała sobie sprawę, że tak wyglądał każdy dzień. Tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Nie było to obce uczucie, ale akurat dziś uderzyło w nią niczym taranem. Kiedyś miała tyle ambicji, tak wiele marzeń. Kiedy to znikło? Bolał ją fakt, iż życie przelatywało przez palce, a toczyło się tylko wokół rodziny, choć oddychała jedynie dla Mariusza. Mieszkanie wreszcie było czyste. Niestety nie znalazła dziś czasu na czytanie.
Przed pracą wzięła kolejną tabletkę.***
– Przepraszam cię! Tak strasznie cię przepraszam! – łkała, klecząc przed akwarium na posadzce gabinetu. Tego dnia wyrzuciła Złotkę w krzaki. Istotka przeleciała kilka metrów po czym rozbiła się z plaskiem o ziemię. Marylka czuła, że wypłakuje sobie oczy. Dzień się kończył, dlatego żaden z pacjentów nie mógł zobaczyć żałosnej chwili słabości. Wydawało jej się, że słyszy ciepły, dziękczynny głos rybki.
– Tylko tyle mogłam dla ciebie zrobić! – łzy spływały po policzkach. Już wcześniej chodziła do łazienki w pracy i wyrzucała stres nagromadzony z domu, w postaci płaczu.
Kobietę w rozsypce zauważył doktor Kłosowski. Podszedł i mimo skołowania, starał się ją uspokoić, a Maryla wyrzucała mu to co tłumiła przez lata. Skarżyła się na męża, na córkę, która urodziła Mariusza, bo nie miała pieniędzy na aborcję, na zmarnowane życie. W większości nie dało się rozróżnić słów, niemogących uformować się z wychodzących beznadziejnie jęków i siąkania nosem. Zatwardziały, zgorzkniały mężczyzna nie miał pomysłu jak uspokoić tą burzę, jak pocieszyć swoją asystentkę, więc jedynie klepał ją po ramieniu, a w razie potrzeby przynosił chusteczki. Oboje sądzili, że zmarnowali dużo czasu, jednak ten jakby stężał, bo upłynęło tylko dziesięć minut. Pani Mazur uznała, że dziwny kryzys minął, ale wtem zrobiło jej się słabo. Zemdlała.***
Przymusowy odwyk. Dostała go za branie narkotyków w czasie pracy z narażeniem osób postronnych. Córka znalazła pracę.
Dzięki Bogu jej zasiłek był za mały by opłacać czynsz za mieszkanie obarczone kredytem. Mariuszek wylądował w domu dziecka. Mimo, że Marylę bolało odłączenie od ukochanej istotki, wmawiała sobie, że taki mały, zdrowy chłopaczek na pewno znajdzie szybko nową, kochającą rodzinę. Może pozwolą jej odwiedzać wnuka? Wszyscy w ośrodku doradzali kobiecie rozwód, oczywiście po zakończeniu leczenia. Zgodziła się. Wprawdzie Dorian na pewno będzie wykłócał się o mieszkanie i ani mu się śni odzwyczajać od życia, gdzie miał wszystko podane pod nos. Tym razem jednak Maryla nie miała zamiaru odpuścić.
Jej życie zmieniło się o 180 stopni. Nie miała już powodów by się smucić. Nie znajdywała też żadnych by nie płakać. Spojrzała się na rysunek rybki, który dostała od kolegi z terapii grupowej. Westchnęła.Musiała nauczyć się jak to jest być wolną.
CZYTASZ
Dentystka
Povídky"- Nie, ale nie ma tu wolności! - A co ty niby wiesz o wolności? - zdenerwowana i zmęczona tą rozmową, podniosła lekko głos. - A ty?" W końcu nastał ten dzień. Dzień, w którym Maryla wreszcie zyskała wolność. Szkoda tylko, że musiała przy tym zginąć...